Nowy szef dyplomacji Jacek Czaputowicz ma dziś spotkać się z wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Fransem Timmermansem. Tematem rozmów będzie kwestia praworządności w Polsce i uruchomionej przez KE karnej procedury - 7 artykułu Traktatu UE. Komisja domaga się zmiany ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa.

Szef polskiego MSZ poinformował juz w ubiegły poniedziałek, że zwrócił się do wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej o spotkanie. Jeszcze tego samego dnia Frans Timmermans wyraził zadowolenie, że Jacek Czaputowicz szuka z nim dialogu. 

Marek Suski pytany kilka dni później w TV Republika, o czym będzie rozmowa obu polityków, odparł: "na pewno o rozwoju gospodarczym, o wymianie handlowej, o problemach z Brexitem, o problemie z uchodźcami".

Dodał, że pewnie też pojawi się także temat konfliktu Polski z UE. Chociaż ten konflikt jest, zgodnie z traktatami europejskimi, wychodzeniem poza ich zapisy. My będziemy się domagać przestrzegania traktatów i zaprzestania tych działań, które są pozaprawne, poza traktatami - podkreślił szef gabinetu premiera Morawieckiego.

Te rozmowy będą dotyczyły bardzo wielu spraw, pewnie i pracowników delegowanych - to też jest złamanie, przynajmniej z mojego punktu widzenia, traktatów - bo miały być: wolny rynek, wolna konkurencja, a okazało się, że polskie firmy są prężne, więc wymyślono dyrektywę jakby tu nam przykręcić śrubę. Jeżeli mówimy o jakiejś solidarności europejskiej, to to pokazuje, że tej solidarności nie ma i te kraje, które uczą nas solidarności i przestrzegania prawa powinny się same uderzyć w piersi - powiedział Suski.

Pytany, na wsparcie których państw członkowskich UE może liczyć Polska w sporze z Unią, dotyczącym przestrzegania praworządności, polityk zauważył że "Bułgaria, Czechy, Rumunia, też Litwa wypowiedziała się w sposób jednak niekoniecznie pochwalający działania Brukseli". Wielka Brytania również powiedziała, że nie popiera tych działań, a więc tych krajów jest coraz więcej, stąd to zmiękczenie stanowiska Brukseli - dodał szef gabinetu premiera.

W UE wciąż nie ma ostatecznych ustaleń jak mają wyglądać przepisy nowelizacji dyrektywy dotyczącej pracowników delegowanych. W październiku Rada Unii Europejskiej obradując w składzie ministrów pracy, przyjęła stanowisko w sprawie pracowników delegowanych. Zgodnie z nim państwa członkowskie będą miały trzy lata na wdrożenie nowych przepisów od momentu, gdy zaczną obowiązywać, a firmy będą mieć 4 lata na dostosowanie się od nich. Okres delegowania ustalono na 12 miesięcy, przy czym będzie można wystąpić w określonych przypadkach o dodatkowe 6 miesięcy. Dokumentu nie poparły Polska, Węgry, Litwa i Łotwa. Od głosu wstrzymały się Wielka Brytania, Irlandia i Chorwacja.

Następnie własne stanowisko w tej sprawie przyjął Parlament Europejski. Propozycja PE różni się od tej przyjętej w Radzie UE. Europosłowie - podobnie jak domagała się tego Warszawa - proponują dłuższy okres delegowania. Chcą, żeby wynosił on do 24 miesięcy, z możliwością przedłużenia w określonych przypadkach, by dokończyć prace.

Dla polskich firm, które delegują ponad 460 tys. pracowników do innych krajów członkowskich (najwięcej w całej UE), okres delegowania ma niebagatelne znaczenie. Propozycja przewiduje bowiem, że po wygaśnięciu okresu delegowania do delegowanego pracownika będą miały zastosowanie wszystkie przepisy kraju przyjmującego, łącznie z koniecznością płacenia składek na ubezpieczenie społeczne. To z kolei znacznie podniesienie koszty i sprawi, że konkurencyjność polskich przedsiębiorstw na zachodzie znacznie się obniży.

(m)