Szef rady miasta w Mysłowicach na Śląsku zapowiada wniosek do prokuratury w sprawie tajemniczych billboardów, jakie pojawiły się w mieście. Widnieje na nich apel do radnych, by "oddali kulturę i sport oraz włączyli światło". Pod odezwą znalazł się napis: mieszkańcy. Szef rady miejskiej nie ma wątpliwości, że za akcją stoi prezydent miasta.

Billboardy pojawiają się, kiedy zaognia się spór o miejski budżet i ograniczenia wydatków. Za cięcia prezydent wini właśnie radnych. Ale zaprzecza, że to jego akcja. Popieram, ale nie organizuję - mówi reporterowi RMF FM Marcinowi Buczkowi i wskazuje na bliżej nieokreśloną grupę około 50 osób, która - jak mówi - sama wszystko to wymyśliła. Ja jedynie udostępniłem nieodpłatnie te billboardy. Miasto nie partycypowało w tych kosztach, ja osobiście też nie - zapewnia.

Nie padają żadne nazwiska. Nie potrzeba było żadnej umowy, wystarczyła jedynie jednoosobowa zgoda właśnie prezydenta, którego nie dziwi ani to, że owo wyrażenie niezadowolenia musiało kosztować mieszkańców kilka tysięcy złotych, ani to, że musieli być świetnie przygotowani, skoro w kilka dni powiesili około 30 billboardów - niektóre nawet bardzo wysoko. Wątpliwości zatem nie brakuje, dlatego najlepiej, zdaniem radnych, żeby rozwiał je właśnie prokurator.

A mieszkańcy Mysłowic, z którymi rozmawiał nasz reporter Marcin Buczek, podkreślają, że z prezydenta nie są zadowoleni. Zaprzeczają też, jakoby mieli coś wspólnego z akcją. Ktoś znów zadecydował za nas - mówią.