Prokuratura generalna w Kijowie wszczęła wczoraj postępowanie karne w związku z umyślnym zabójstwem opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze. W ten sposób przyznano oficjalnie, że dziennikarz internetowej "Ukraińskiej Prawdy" został zamordowany.

REKLAMA

Od 16 września ubiegłego roku aż do wczoraj milicja oficjalnie uważała Gongadze za zaginionego. Teraz będzie szukała jego zabójców. W listopadzie ubiegłego roku opozycja oskarżyła prezydenta Leonida Kuczmę o zlecenie porwania dziennikarza. Takie wnioski wysnuto na podstawie taśm nagranych przez byłego ochroniarza prezydenta - Mykoła Mylczenkę. Kuczma twierdzi, że kasety to sprawny montaż, ale nawet proprezydenccy politolodzy przyznają, że zbiegły na Zachód major Mykoła Melnyczenko rzeczywiście podsłuchiwał Kuczmę w jego gabinecie. Podkreślają jednak, że Kuczmę można podejrzewać co najwyżej o zlecenie porwania, ale nie o morderstwo. Również Kuczma zaprzecza jakoby miał coś wspólnego z morderstwem dziennikarza. W opublikowanym we wtorek na łamach "Financial Times" liście ukraińskiego przywódcy do redakcji Kuczma pisze m.in.: "Osobiście nie znałem Gongadze, ale czytałem jego artykuły, w których krytykował moją politykę. Niektórzy ukraińscy politycy jego tragiczny los zmienili w broń polityczną, za której pomocą próbują destabilizować sytuację na Ukrainie. Oskarżanie mnie o zabójstwo Gongadze w najmniejszym stopniu nie odpowiada rzeczywistości". Opozycja nigdy nie oskarżała Kuczmy o zabójstwo, lecz o zlecenie porwania i uważa, że to dostateczny powód, aby prezydent podał się do dymisji. Zniknięcie Gongadze, a potem opublikowanie części taśm Melnyczenki wywołało najpoważniejszy kryzys polityczny w niepodległej Ukrainie. Kolejna jego odsłona ma nastąpić za kilka dni, gdy Międzynarodowy Instytut Prasy w Wiedniu ogłosi wyniki ekspertyzy nagrań dokonanych przez byłego ochroniarza prezydenta.

Foto EPA

00:10