Jeśli reformować – to sprawiedliwie. Jeśli nakładać ciężary – to po równo. A tymczasem moje dwie ulubione reformy emerytalne - KRUS i emerytur górniczych - są trochę jak Yeti. Dużo się o nich mówi, podobno gdzieś są, ale nikt ich właściwie dobrze nie widział. I boję się, że jeśli rząd sparaliżują słabnące sondaże, to już nikt ich nie zobaczy.

REKLAMA

Nie byłem nigdy przeciwnikiem reform emerytalnych. Uznaję, że - mimo wszystkich argumentów przeciw - nie za bardzo mamy inne wyjście, jak pracować dłużej. Skoro wydłuża nam się średnia wieku, skoro dłużej jesteśmy sprawni, silni i zdrowi, skoro starzenie się społeczeństwa jest procesem naturalnym i nieuchronnym, to politycy muszą na to jakoś reagować. I za odwagę zmierzenia się z "reformą 67" (choć nie za brak odwagi zapowiedzenia jej przed wyborami, albo jeszcze lepiej - przeprowadzenia w pierwszej kadencji) Platforma ma u mnie plus.

Oczekiwałem jednak, że w ślad za uderzeniem w moje prawo do przejścia na emeryturę po 41 latach pracy, pójdą zmiany przywilejów emerytalnych, które biją po oczach znacznie mocniej niż te moje - skromniutkie - 65 lat. Że ktoś zrobi coś z KRUS-em. Że nie będzie tak, iż każdy górnik ma prawo do wczesnej i wysokiej emerytury. Że nie będę już słyszał, że jeśli policjant nie będzie mógł odejść na garnuszek emerytalny na nadzwyczaj korzystnych prawach, to nikt nie będzie chciał pracować w policji. I że to samo stanie się z żołnierzami. Bo - naiwnie myślałem - skoro niemiecki, holenderski, austriacki czy hiszpański policjant przechodzi na emeryturę tak jak każdy inny obywatel, dlaczego ten polski ma mieć inaczej? Albo skoro górnik w Czechach pracuje do 62 lat, a w Niemczech do 63, czemuż ten polski ma być uznany za bardziej cherlawego i kończyć pracę mając lat 47? Myślałem, myślałem i czekałem z jakąż to kolejna reformą rząd weźmie się za bary. Wziął się za mundurówki. Ale co to za branie, skoro okazało się, że policjanci zamiast po 15, będą mogli odejść już po 25 latach i że w dodatku dotyczy to tylko tych, którzy do służby dopiero wchodzą. Zakrzykniecie państwo: "a prawa nabyte?". Wszak umawiali się, że będą pracowali przez lat 15, jakże można by im to odebrać?! Ano, tak jak mi i wszystkim pozostałym. My też umawialiśmy się, że będziemy pracować do 60 (panie) i 65 lat (panowie). I też nabywaliśmy to prawo przez lata. Aż tu nagle okazało się, że prawa nabyte w przypadku systemu emerytalnego i szarego człowieka w nim nie obowiązują. Dlaczegóż zatem mają obowiązywać w przypadku tych szczególnie uprzywilejowanych?

Skoro jednak odfajkowano już reformę mundurówek, zacząłem czekać, co z obiecanymi zmianami w emeryturach górniczych i KRUS-ie. I wciąż doczekać się nie mogę. Minister pracy zapowiadał gromko, że jeśli chodzi o te pierwsze to projekt będzie gotowy w lutym. Jest maj. Projektu nie ma. Na moje pytania dlaczego, minister pracy odpowiada: "Dajmy sobie czas". A co z KRUS-em? Okazuje się, że reforma już właściwie za nami. A to, że większość rolników płaci miesięcznie koło 100 złotych za ubezpieczenie (dodajmy, że mały - jednoosobowy przedsiębiorca płaci 10 razy więcej) rząd zaczął uznawać za normę, bo "ta składka jest dostosowana do dzisiejszych możliwości". A moim zdaniem możliwości rolników posiadających np. 40 hektarowe gospodarstwo są różne. Dla jednych ta składka to może i sporo, ale dla innych - suma śmieszna. I póki będziemy traktowali niektóre grupy zawodowe albo jak święte krowy, albo jak nieporadne dzieci, które nie poradzą sobie z wypełnieniem PiT-a, to wszyscy pozostali będą mieli - skądinąd słuszne - poczucie, że ciężary reform rozkładane są niesprawiedliwie, co ani samym reformom, ani ich twórcom na dobre nie wyjdzie.