Czytam informację, która potrafi wywrócić na nice niejeden światopogląd: "Przed szczecińskim sądem apelacyjnym rozpoczął się proces w sprawie udzielenia w szpitalu przez katolickiego kapłana sakramentu namaszczenia chorych niewierzącemu pacjentowi. Był on wtedy nieprzytomny, po operacji. Mężczyzna domaga się 90 tysięcy złotych od szpitala. Pozwał placówkę za naruszenie zasad wolności sumienia. Sąd ma wydać orzeczenie w tej sprawie 23 stycznia." Historia jest jednak dłuższa.

REKLAMA

Rok temu Sąd Okręgowy w Szczecinie oddalił powództwo. Dlaczego? Pacjent nikomu nie zgłaszał, że nie życzy sobie sakramentów według obrządku katolickiego. Sąd apelacyjny podtrzymał ten wyrok. Sąd Najwyższy orzekł jednak, że namaszczenie nieprzytomnego chorego bez jego zgody jest naruszeniem dóbr osobistych. Ta sprawa została cofnięta do ponownego rozpatrzenia w apelacji.

Zanim to nastąpi, rozpatrzę ją sam, we własnym sumieniu - wierzącego, katolika. Namaszczenie chorych w moim Kościele jest udzielane wiernym w wypadku poważnej lub grożącej śmiercią choroby. Osoby w podeszłym wieku mogą go także przyjmować i to wiele razy. Szczecinianin Jerzy R. jest jednak niewierzący, a nie "wierny", więc co? Pewnie sakrament mu się "nie przyjął". Trudno mi uwierzyć, że cudownym zrządzeniem stało się inaczej. Masz ci namaszczenie! I on je ma? No, nie.

Nie mówimy o czarnej magii, tylko o religii, zakładającej wolną wolę człowieka. Jeśli ktoś tego nie chce, nie zadziałają na niego takie słowa; to nie jest szamańska inkantacja, ani jakiś obrządek voodoo, to dostojna kościelna łacina: "Per istam sanctam unctionem et suam pissimam misericordiam adiuvet te Dominus gratia Spiritus Sancti ut a peccatis liberatum te salvet atque propitius allevet. AMEN." Zdanie wypowiadane nad chorym przez kapłana brzmi po polsku: "Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie. AMEN." Co z nich wynika dla Jerzego R., który nie jest Jerzym Religijnym, i nie walczy w swoim życiu ze smokiem człowieczego grzechu?

Szpital z moich pieniędzy, kwoty ściągniętej na służbę zdrowia ode mnie - podatnika, ma płacić bajońskie sumy za rzekome obrażenie nadwrażliwego agnostyka, albo po prostu zwykłego naciągacza?

Zakładam, że te słowa nie mają żadnej wartości duchowej dla ateisty, więc pozostaje ich wartość materialna. Ustalmy więc cenę tych słów, lekkich już, bo pozbawionych metafizycznej wagi. Nie chcę, aby lekką ręką szpital wypłacał żądaną sumę, więc dokonam eksperymentu myślowego. W łacińskim oryginale słów jest dwadzieścia cztery. Podzielmy 94 000 złotych przez 24. Wychodzi nam dokładnie 3916, 6667 złotych za słowo. Złowieszczo wyglądają te trzy szóstki jak znak apokaliptycznej bestii po przecinku. Jednak pamiętajmy o tym, że mamy do czynienia z osobą niewierzącą. Zakładam, że jest to osoba niewierząca nie tylko w Boga, ale i w diabła, choć z tym przecież różnie w życiu bywa. Jakkolwiek by było i tak w Polsce nie ma mikro-groszy, więc po zaokrągleniu wychodzi nam 3916,67 złotych ... za jeden łaciński wyraz. Zły ciąg trzech szóstek znika, ale i tak cena mrozi krew w żyłach. Toż to byłby najdroższy "telegram" na świecie. Żeby to jeszcze była tak zwana "łacina podwórkowa", stek obraźliwych wulgaryzmów, byłbym w stanie zrozumieć roszczenia. Jednak mamy do czynienia z językiem dostojnym, liturgicznym, który każdy cywilizowany człowiek powinien szanować, nawet jeśli nie wierzy w jego uzdrawiającą, duchową moc. Szpital z moich pieniędzy, kwoty ściągniętej na służbę zdrowia ode mnie - podatnika, ma płacić bajońskie sumy za rzekome obrażenie nadwrażliwego agnostyka, albo po prostu zwykłego naciągacza? Dla mnie to absurd nad absurdami, nadrealizm, coś tak nierzeczywistego, że nie jestem w stanie uwierzyć temu niewierzącemu w jego dobrą wiarę.

Rozpatrzę więc jeszcze inny wariant. Może chodzi o sam gest namaszczenia? Może nie poszło o słowa, a o "olej chorych" czyli "oleum infirmorum". Niby, że święta substancja może zaszkodzić zdrowiu agnostyka? Że wywoła alergię skórną, albo oddechową? Liszaj lub zadyszkę? Jednak zgodnie z tą logiką pacjent powinien poddać się dodatkowym testom. Trzeba byłoby próbki oleju umieścić znów na jego na czole i dłoniach, aby zbadać jego działanie. Pytanie: czy pacjent wyrazi na to zgodę? Trzeba byłoby go przekonać, że to "namaszczenie" nie będzie miało charakteru sakramentalnego, a laboratoryjny. Tu jednak pojawia się kolejny problem, bo dla czystości eksperymentu należałoby wypowiedzieć przy tym cytowaną już łacińską formułę: "Per istam sanctam unctionem et suam pissimam misericordiam adiuvet te Dominus gratia Spiritus Sancti ut a peccatis liberatum te salvet atque propitius allevet. AMEN." Może się bowiem okazać, że domniemana szkodliwość katolickiego rytuału dla zdrowia ateisty objawia się wyłącznie w połączeniu słów, gestów i substancji? Kto to wie? Biegli powinni sprawdzić każdy wariant, jeśli w grę wchodzi tak duża suma żądanego odszkodowania.

Czy ktoś zleci takie czynności biegłym? Czy sędziowie oddzielą w tej sprawie ziarno od plew? Już wkrótce ujrzymy, co zmielą młyny świeckiej sprawiedliwości. Bo te boże mielą wolno, nierychliwie, ale ...