Czy LoveSan, wirus komputerowy szalejący w Internecie od dwóch tygodni, mógł sparaliżować życie w USA i Kanadzie? Wśród spekulacji na temat powodów awarii elektrowni niektórzy eksperci sugerowali takie rozwiązanie. Informatycy mówią, że to raczej niemożliwe.

REKLAMA

Systemy energetyczne w Stanach Zjednoczonych oparte są na programach typu Windows NT, Windows 2000 i Windows XP, a właśnie w tych systemach komputerowych wirus sieje zniszczenie, wykorzystując lukę w oprogramowaniu.

By spowodować taką katastrofę, jak w Ameryce Północnej, wirus musiałby jednak najpierw dostać się do systemu komputerowego elektrowni, a drogą elektroniczną byłoby to niemożliwe.

W tego typu zakładach komputery sterujące pracą mają swoją własną sieć i nie są podłączone do Internetu. Wirus mógł za to ktoś przynieść do firmy, np. na dyskietce, a do zainfekowania systemu mogło dojść nawet nieświadomie.

Gdyby nawet doszło do tego – twierdzą informatycy – wirus nie jest w stanie ominąć zdublowanego systemu komputerowego używanego w tego typu elektrowniach i doprowadzić do wyłączenia całego systemu.

Eksperci ostrzegają, że dziś LoveSan może przeprowadzić drugą fazę ataku, której celem będzie Microsoft. Z wszystkich zainfekowanych komputerów może zostać wysłany sygnał na serwer, czyli silny komputer sterujący stronami internetowymi koncernu.

Jednoczesna próba połączenia się z serwerem może doprowadzić do jego zablokowania. Specjaliści z Microsoftu zapowiadają, że opracowali antidotum na wirusa i internetowe strony koncernu będą działać bez zakłóceń.

08:40