REKLAMA

Ranek 11 września 2001 roku. Nowy Jork budził się ze snu, setki ludzi wyruszało do pracy, coraz większy ruch na ulicach. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Spokój trwał do godziny 08:45 (czasu nowojorskiego, w Polsce była wtedy 14:45), gdy w 110-piętrowy wieżowiec World Trade Center wbił się samolot. Wtedy myślano, że jest to jeszcze jedna tragiczna, katastrofa lotnicza. Wszystko zmieniło się o godzinie 09:14, kiedy kolejna maszyna uderzyła w drugą wieżę WTC. Teraz nie było już mowy o przypadku. Oczom przerażonych nowojorczyków i telewidzom na całym świecie ukazały się kule ognia i dymy nad Manhattanem. Wierzchołki budynków stanęły w ogniu, windy zostały zablokowane, wszędzie latały kawałki szkła, metalu i gruzu. Kamery zarejestrowały ludzi, którzy skakali z okien. Do akcji ratunkowej wkroczyli strażacy i policjanci. Świadkowie opowiadali później, że biegli po schodach by ratować ludzi na wyższych piętrach. Dzień później, nie można się było doliczyć ponad 200 strażaków i 57 policjantów.

Kilkanaście minut potem prezydent USA George W. Bush po raz pierwszy mówił o zamachu terrorystycznym. Wiadomo już było, że maszyny, które uderzyły w WTC zostały porwane. Pierwsza leciała z Bostonu do Los Angeles, druga z Waszyngtonu do Los Angeles. Na pokładach Boeingów linii American Airlines i United Airlines były 92 osoby. To był początek dramatu.

W tym czasie świat obiegła wiadomość, że został porwany trzeci samolot. FBI podało, że maszyna kieruje się w stronę Pentagonu. Rozpoczęła się ewakuacja najważniejszych budynków administracji rządowej: Kapitolu, Białego Domu, Departamentu Stanu i Pentagonu. Napięciu wzrosło, gdy dyrekcja lotnictwa cywilnego poinformowała, że straciła kontrolę nad kilkom innymi samolotami.

O 10:00 o zachodnie skrzydło Pentagonu – symbolu potęgi wojskowej USA i największego biurowca świata – roztrzaskał się samolot American Airlines. Powstała gigantyczna wyrwa, a budynek Departamentu Obrony spowiła gęsta smuga dymu. Na pokładzie samolotu leciały 62 osoby, w tym znana konserwatywna dziennikarka CNN Barbara Olson. To ona dzwoniła do męża i powiedziała, że napastnicy grożąc nożami, sterroryzowali załogę i pasażerów.

O 10:05 jeden z wieżowców WTC w Nowym Jorku eksplodował, a później zawalił się, grzebiąc w gruzach uwięzionych w nim ludzi. 20 minut to samo stało się z bliźniaczą wieżą. Dolny Manhattan przykryła gruba warstwa pyłu. Stolica światowego biznesu została odcięta od świata, zamknięto mosty i tunele, nie działały telefony, odcięto prąd. Na miastem pojawiły się myśliwce F-16.

Horror trwał. O 11:34 czwarta maszyna runęła na ziemię 100 kilometrów od Pittsburga w Pensylwanii. Także i ten samolot, lecący z Newark do San Francisco, został porwany. Podróżowało nim 45 osób, prawdopodobnie walczyli o życie – wiedzieli już co stało się w Nowym Jorku oraz Waszyngtonie i nie chcieli pozwolić terrorystom uderzyć w kolejny cel. Uważa się, że miał nim być Biały Dom lub Kapitol. Nad Ameryką została zamknięta przestrzeń powietrzna, a także granice z Meksykiem i Kanadą. Armia została postawiona w stan najwyższego pogotowia.

O 13:30 George W. Bush z bazy wojskowej w Luizjanie zapowiedział bezwzględne rozprawienie się z terrorystami. USA otrzymała wsparcie od krajów NATO. Po raz pierwszy użyto słowa „wojna” na określenie tego co stało się w USA. Tak zaczęła się pierwsza wojna XXI wieku; wojna, która miała być zupełnie inna niż wszystkie dotychczasowe.

Bilans ataków terrorystycznych na USA jest tragiczny. W czterech porwanych samolotach zginęło 266 osób, kilkadziesiąt innych zostało pogrzebanych pod gruzami Pentagonu. W dwóch wieżach WTC zginęło ponad 3000 osób, choć pewnie nigdy nie poznamy dokładnej liczby ofiar.

15:10