Urzędy Morskie Szwecji i Danii przedstawiły raport w sprawie zatonięcia 28 lutego u południowych wybrzeży Szwecji duńskiego chemikaliowca "Martina" na skutek kolizji z niemieckim kontenerowcem "Werder Bremen".

"Martina" płynęła z Norwegii z sześcioosobową polską załogą. Na pokładzie był też krewny jednego z członków załogi. Statek zatonął w ciągu kilku minut. Z katastrofy uratowało się tylko 2 polskich marynarzy. Załoga dużo większego "Werder Bremen" - również polska - nie odniosła obrażeń.

Raport podaje, że bezpośrednią przyczyną zderzenia był nagły manewr "Martiny", która weszła na kurs "Werder Bremen". Dlaczego tak się stało - nie wiadomo, nie wyklucza się awarii technicznej, np. zablokowania steru. Poza tym jak uważaja autorzy raportu mimo bardzo złej pogody obie jednostki płynęły za szybko.

"Obydwie jednostki, mimo że płynęły z prawie maksymalną szybkością przy nikłej widoczności, nie wykorzystywały urządzeń radarowych w optymalny sposób, a jeden z dwóch radarów "Martiny" - w chwili wypadku nie był włączony. Nie ma też pewności, czy działał drugi" - informuje raport.

Na krótko przed kolizją oficer dowodzący "Werder Bremen" był na mostku kapitańskim razem z obserwatorem, który zauważył echo "Martiny" na radarze, uznał jednak, że jednostki znajdują się w bezpiecznej odległości. Podobnego zdania był oficer dowodzący a już kilka minut później zobaczyli rufę "Martiny", w którą uderzał "Werder Bremen" .

Inspektorzy nie są w stanie ustalić, dlaczego płynąca z północy na południe wzdłuż wybrzeża Danii "Martina" zrobiła nagły manewr w lewo, przecinając kurs płynącego w odwrotnym kierunku "Werder Bremen". Podczas penetracji wraku "Martiny" nurkowie znaleźli na mostku tylko ciało pierwszego oficera, co może oznaczać, że był sam, a według przepisów powinien być tam również obserwator.

14:00