"Nikt nie wie, co się wydarzy. Słyszymy głosy, że pracownicy chcą zadbać o swoje zdrowie" - tak masowe przechodzenie pracowników administracji sądowej na zwolnienia lekarskie komentowała o poranku w rozmowie z RMF FM Justyna Przybylska, przewodnicząca Krajowego Niezależnego Związku Zawodowego "Ad Rem". Sądowi urzędnicy domagają się wyższych wynagrodzeń, a ich nieoficjalna akcja protestacyjna ma przypominać niedawną epidemię "psiej grypy", kiedy o swoje postulaty walczyli policjanci. Oficjalnie więc żadnego strajku nie ma: pracownicy sądów zamierzają po prostu - w trosce o swoje zdrowie - przechodzić w najbliższych dniach na zwolnienia lekarskie.

Pracownicy sądów nie od dzisiaj otwarcie zwracają uwagę na nierówne traktowanie różnych grup zawodowych podległych Ministerstwu Sprawiedliwości.

Cytat

(Nowo zatrudnieni) bardzo szybko odchodzą, gdy zderzą się z realiami sądu. Ich wyobrażenie o tym, że będą spokojnie wykonywać swoje obowiązki, ubrani w garsonki i koszule, szybko upada. To jest codzienne przerzucanie ogromnych stosów akt, wpisywanie do systemów niezliczonej ilości danych, ciągła wędrówka między własnym pokojem a gabinetem sędziego, ciągnąc ciężkie wózki z dokumentami. To jest także siedzenie całymi dniami, nawet po godzinach, na salach rozpraw jako protokolant - bez względu na samopoczucie, piekące od pracy nadgarstki i bolący kręgosłup. (…) Wie pan, co jest najgorsze w tej pracy? Ludzie mi mówią, że najgorsze jest to, że bez względu na to, ile włożą zaangażowania i ile czasu spędzą w pracy, nigdy nie zobaczą jej końca. Zawsze będą w zaległości, w pośpiechu i w stresie, że minie jakiś termin.
Dariusz Kadulski, NSZZ "Solidarność" Pracowników Sądownictwa
23 listopada uwagę na to zwracały we wspólnym stanowisku ogólnokrajowe organizacje reprezentujące pracowników wymiaru sprawiedliwości, wśród nich KNZZ "Ad Rem".

Od wielu już lat pracownicy sądów są grupą zawodową, której jedynie obiecuje się podwyżki, a ich wysokość w porównaniu do innych grup zawodowych jest uwłaczająca. (...) Nie godzimy się jako reprezentanci grupy zawodowej pracowników sądów na diametralnie różne traktowanie grup zawodowych jednego resortu pozostających w gestii Pana Ministra (Zbigniewa Ziobry). Pracownicy sądów są tak samo ważni i powinni być tak samo wynagradzani i traktowani jak służba więzienna! - podkreślano w opublikowanym wówczas oświadczeniu.

Wynagrodzenia są naprawdę bardzo niskie. W roku 2017 organizowaliśmy przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów tego rządu protest pod hasłem: "Sądownictwo jest wkurzone!". O sytuacji płacowej i kadrowej w sądach informowaliśmy w naszym raporcie, który trafił do członków rządu i posłów. Informowaliśmy o niespotykanej dotąd skali rezygnacji z pracy w sądach: w ciągu 3 lat odeszło 17 tysięcy asystentów, urzędników i innych pracowników. W pierwszej połowie tego roku odeszło ich już 3 tysiące - podkreśla w rozmowie z reporterem RMF FM Markiem Wiosło Dariusz Kadulski z NSZZ "Solidarność" Pracowników Sądownictwa.

Zabiegamy o stworzenie nowej ustawy, w której będą uregulowane nasze płace. Bez tego każde rozwiązanie jest doraźne i niewystarczające - dodaje.

Czarę goryczy przelał list od Ziobry

Czarę goryczy - jak ujawnia Justyna Przybylska z "Ad Rem" - przelał list ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro do pracowników, w którym dziękował im za pracę i podkreślał, jak duże środki jego resort przeznaczył właśnie na podwyżki płac.

Chodziło o 34 miliony złotych, które trafiły do sądów w połowie roku i miały pokryć koszty rekompensat dla pracowników.

Co się okazuje: 10 milionów poszło tylko na jeden z sądów, pozostała kwota została przekazana dyrektorom sądów apelacyjnych - przy czym oni mieli prawo w pierwszej kolejności zabezpieczyć z tych środków brakujące środki w budżecie - relacjonuje w rozmowie z reporterem RMF FM Bartłomiejem Paulusem Justyna Przybylska.

Do niektórych pracowników trafiło nawet 200 złotych brutto. A w okręgu lidzkim - z tego, co słyszałam - niektóre sądy nie dostały (pieniędzy) w ogóle. Czyli de facto nie jest to żadna rekompensata dla pracowników. Jedni dostają, inni nie dostają, nie ma jasnych, czytelnych zasad - podkreśla szefowa KNZZ "Ad Rem".

SO we Wrocławiu: Do pracy nie przyszło ponad 160 urzędników

Jak ustalił Bartłomiej Paulus, w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu do pracy nie przyszło dzisiaj ponad 160 urzędników: to ponad połowa personelu. Do tej pory wpłynęło od nich około 50 zwolnień lekarskich, kolejne są wciąż składane. Problem dotyczy również sądów rejonowych.

W Sądzie Okręgowym w Warszawie natomiast - na pytanie o to, ilu pracowników wzięło dzisiaj L4 i ile rozpraw może się nie odbyć - nasz dziennikarz Michał Dobrołowicz usłyszał prośbę o wysłanie tych pytań mailem. Konkretne liczby nie są jeszcze znane.

Cytat

W praktyce orzeczniczej, jeżeli nie stawili się urzędnicy, to nie ma też możliwości, żeby odbyły się wszystkie sprawy. Sąd nie funkcjonuje wyłącznie dzięki osobom pełniącym służbę sędziów, ale przede wszystkim również dzięki urzędnikom. Ktoś musi pójść na salę (rozpraw), protokołować, ktoś musi wysłać wezwania do stron, przekazać akta. Tych osób w większości dzisiaj nie ma.
Sędzia Sylwia Jastrzemska, rzecznik prasowa Sądu Okręgowego we Wrocławiu

Szacowanie skali protestu trwa - ale pewne jest, że może on utrudnić albo wręcz sparaliżować pracę sądów. Pracownicy administracji odpowiedzialni są m.in. za przyjmowanie pozwów, korespondencję, protokoły spraw czy operowanie aktami. Taką pracę wykonuje codziennie ponad 35 tysięcy urzędników w całym kraju.

Bez nich niemożliwe może okazać się nie tylko ustalenie terminów rozpraw - mogą również zdarzyć się sytuacje odwoływania tych już zaplanowanych.

Prawdopodobnie, jeżeli rzeczywiście okaże się, że nie ma urzędników czy sekretarzy, którzy mogliby pójść protokołować na salę, to te rozprawy się nie odbędą - dlatego że sędzia nie może sam sobie protokołować. Może więc dojść do sytuacji, że sędzia będzie musiał przeprosić państwa-strony, którzy przyjdą (na rozprawę), (bo) ze względów technicznych nie będzie możliwości przeprowadzenia rozpraw - wyjaśnia w rozmowie z Bartłomiejem Paulusem sędzia Sylwia Jastrzemska z biura prasowego wrocławskiego SO.

W Łódzkiem nawet 60 proc. pracowników na L4

W sądach okręgu łódzkiego brakuje dziś nawet 60 proc. pracowników. Wśród "liderów" sądy rejonowe w Rawie Mazowieckiej (83 proc. pracowników na L4) i Skierniewicach (81 proc. pracowników na L4).

W sądzie w Skierniewicach biuro obsługi interesanta jest zamknięte w ogóle. W sądzie w Brzezinach, w Łęczycy, w Łowiczu, w Rawie Mazowieckiej i w Zgierzu odbyły się wszystkie rozprawy, ale już np. w Sądzie Rejonowym dla Łodzi Śródmieścia na 36 zaplanowanych sesji 17,5 zostało odwołanych - mówiła rzeczniczka ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Łodzi Monika Pawłowska-Radzimierska. 

Dariusz Kadulski z "Solidarności" Pracowników Sądownictwa mówi zaś reporterowi RMF FM Markowi Wiosło, że "ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ogromne jest tu tempo pracy i jak duży jest stres".

Wynagrodzenia są naprawdę bardzo niskie. Jeżeli zabraknie pracowników sekretariatów, sądy nie będą mogły normalnie pracować, to jest oczywiste - zauważa.

Bez względu na to, ile (pracownicy administracji sądowej) włożą zaangażowania i ile czasu spędzą w pracy, zawsze będą zaległości, pośpiech, stres, że minie jakiś termin - zaznacza Dariusz Kadulski.

Dodajmy, że płace pracowników administracji są zamrożone od prawie 10 lat, a większość tych urzędników zarabia "na rękę" około 2 tysięcy złotych.