735 mln zł - tyle rocznie kosztują nas składki, które płacimy za przynależność do ponad 350 międzynarodowych organizacji - podaje "Gazeta Wyborcza". Niektóre z nich noszą egzotyczne nazwy i nie bardzo wiadomo, kiedy i po co się do nich zapisaliśmy.

REKLAMA

735 mln zł to niewiele mniej, niż wynoszą w sumie budżety ABW, CBA i Agencji Wywiadu na ten rok. Do tych wydatków dochodzi jeszcze m.in. składka do budżetu UE i udziały w wielkich instytucjach finansowych, które wykupywane są jednorazowo.

"GW" podkreśla, że członkostwo w niektórych międzynarodowych organizacjach daje bezpieczeństwo (np. NATO), w innych wiąże się z bezpośrednimi korzyściami gospodarczymi. Np. w zeszłym roku składka Polski do budżetu UE sięgnęła 15,7 mld zł. Ale opłacało się wydać, żeby dostać jeszcze więcej. Z budżetu UE przypłynęło do Polski w 2011 r. w sumie aż 59,9 mld złotych.

Są także organizacje, w których po prostu warto być - choćby ze względu na prestiż. To kluby zajmujące się współpracą i integracją państw w obronności, dbaniu o prawa człowieka oraz pokój i bezpieczeństwo narodowe. Dlatego trudno sobie wyobrazić, by Polska nie płaciła składek na ONZ czy Radę Europy.

Nie brakuje i drobiażdżków - organizacji, do których składka kosztuje kilkadziesiąt tys. złotych jest najwięcej. To np. Komitet Stali OECD czy międzynarodowa grupa studyjna ds. cynku i ołowiu. Niektóre z nich jednak wydają się dość egzotyczne. Dlaczego należymy do Porozumienia z Wassenaar, Międzynarodowej Organizacji Frankofonii czy Grupy Egmont?

Zdaniem byłego wiceministra finansów Mirosława Barszcza, z członkostwem w różnych gremiach może być tak, jak z rządowymi programami: jeden rząd je tworzy, a po zmianie władzy się o nich zapomina. A płacimy dalej "z rozpędu".