​Firma parabankowa Opulentia złożyła wniosek o upadłość. Jej klienci zainwestowali 12 milionów złotych. Zarząd zapewnia, że ma pieniądze na spłacenie należności, ale zajmie to nawet 2,5 roku. Opulentia znajdowała się na liście ostrzeżeń publicznych Komisji Nadzoru Finansowego. Zawiadomienie w jej sprawie trafiło już do warszawskiej prokuratury.

REKLAMA

Zarząd Opulentii twierdzi, że złożył wniosek o upadłość, bo klienci nie chcą już inwestować w tę firmę, a nie chcą tego robić, bo firma znalazła się na "czarnej liście" KNF. Komisja wpisała ją tam, bo spółka oferowała obligacje bez dopełnienia wymaganych formalności.

Oficjalne oświadczenie w tej sprawie wydał prezes zarządu firmy Sebastian Filaber. Jakkolwiek potencjał realizowanych przez Opulentia S.A. inwestycji pozwalał z optymizmem patrzeć w przyszłość, to moment zupełnego podważenia wiarygodności spółki w chwili wpisania jej na listę ostrzeżeń publicznych KNF okazał się próbą nie do przejścia - napisał prezes. Nie bez powodu lista ta jest określana mianem "czarnej listy" - jej jednoznaczny odbiór społeczny i siła oddziaływania są dla spółki niczym wyrok, pozbawiający ją realnych możliwości kontynuowania działalności - dodał.

W przypadku Opulentia S.A. siła oddziaływania tej listy ujawniła się już w momencie samego poinformowania przez media, że KNF przygląda się działalności spółki. Moja wówczas natychmiastowa deklaracja pełnej otwartości oraz gotowości do współpracy z KNF, a także publikacja na stronie internetowej ekspertyzy prawnej dot. prowadzonych przez Opulentia S.A. emisji obligacji, miały zdecydowanie mniejszą wiarygodność i siłę przebicia niż informacje o podejrzeniach KNF - podkreślił Filaber. Już wtedy wśród obligatariuszy spółki zaczęło narastać zaniepokojenie, zaś rozmowy z potencjalnymi inwestorami pokazały, jak dalece posunięta jest ostrożność rynku wobec spółek, których nazwy chociażby są wspominane w kontekście rzeczonej listy - zakończył.

Upadłość z głośną aferą w tle

To oficjalny komunikat, ale ciekawiej brzmią ustalenia nieoficjalne. Jednym z czołowym pracowników w Opulentii był bowiem niejaki Maciej S., który siedem lat temu dał się poznać jako współwłaściciel i prezes Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej. WGI wiąże się z jedną z najgłośniejszych afer III RP. Ponad tysiąc klientów twierdzi, że straciło tam 320 milionów złotych. Maciej S. usłyszał wtedy zarzut sprzeniewierzenia mienia o znacznej wartości.