O 7.30 rano czasu polskiego stacja Mir, po 15 latach służby zakończy swój żywot. Zostanie zlikwidowana, gdy znajdzie się na wysokości około 250 kilometrów nad Ziemią. Fragmenty stacji, te które nie spłoną w gęstej atmosferze mają zatonąć w południowej części Pacyfiku. Jednak na wszelki wypadek Moskwa ubezpieczyła się na 200 milionów dolarów, gdyby szczątki MIR-a spadły nie tam gdzie zamierzano.

REKLAMA

Choć rosyjscy eksperci zapewniają, że nie należy się obawiać, to właśnie gęstość atmosfery może w ostatniej chwili sprawić, że Mir zmieni bieg. "Wszyscy liczą na to, że części Mira spadną gdzieś do Oceanu, ale dwukrotnie w historii stacje były sprowadzane na Ziemię i dwukrotnie nie udało się to. Jedna z nich spadła gdzieś na równinach Australii, podobno zabiła krowę, a druga sonda kosmiczna spadła gdzieś w Andach" - powiedział Jerezy Rafalski z toruńskiego obserwatorium astronomicznego. Jak przewiduje profesor Edwin Wnuk z poznańskiego obserwatorium spadającego Mira nie będzie można zobaczyć nad Polską. Zdaniem profesora ostatnia orbita stacji nie będzie przebiegała nad naszym krajem, lecz nad Azją. Mir będzie widoczny od Japonii po Australię.

Japończycy uważnie spoglądają w niebo. Właśnie nad Japonią przebiega trasa stacji orbitalnej, która dzisiaj ma zostać ostatecznie zniszczona, a jej szczątki zatopione w Pacyfiku. Japoński rząd polecił mieszkańcom południowej i zachodniej Japonii by na wszelki wypadek raczej nie wychodzili z domów. "Jest mało prawdopodobne by w ciągu tych czterdziestu minut, kiedy Mir będzie przelatywał nad Japonią, jego szczątki spadły na nasz kraj. Jednak lepiej zachować ostrożność, dlatego poleciliśmy mieszkańcom by nie wychodzili z domów i bacznie śledzili informacje lokalnych władz." - powiedział jeden z przedstawicieli władz. Wczoraj rano na orbicie zakończono ostatnie przygotowania do "pogrzebu" Mira. Specjaliści z Centrum Dowodzenia Lotami Kosmicznymi przeprowadzali już manewry. Stacja musi ustawić się w taki sposób, by trzykrotne odpalenie silników rakietowych samego Mira i przycumowanego do niego statku transportowego Progress spowodowało jej silne zahamowanie. Wtedy stacja bardzo szybko zacznie spadać na ziemię. Około pierwszej w nocy, prawie 140-tonowy Mir wejdzie w gęste warstwy atmosfery i zacznie się spalać. Jakieś 40-50 km nad Ziemią to, co z niego pozostanie, powinno rozpaść się na około 1500 kawałków o łącznej masie ponad 20 ton, pędzących z prędkością wystarczającą do przebicia dwumetrowej ściany z żelbetonu. Resztki Mira powinny jednak spaść do Oceanu Spokojnego - między Nową Zelandią a Chile.

Na wszelki wypadek światowe linie lotnicze postanowiły zmienić kursy sześciu samolotów, które normalnie latają właśnie nad Pacyfikiem. Gorzej sprawa ma się w przypadku łodzi rybackich. Nowozelandzkie władze oznajmiły, że nie są w stanie zmusić co najmniej dwudziestu siedmiu kutrów będących na morzu do opuszczenia strefy, w której zatonąć mają szczątki Mira. Dla kutrów będzie to więc swoistego rodzaju rosyjska ruletka.

foto EPA

00:50