'Cera normalna', 'włosy normalne' - koniec z takimi określeniami. Jeden z największych producentów dóbr konsumpcyjnych, koncern Unilever, ogłasza usunięcie pojęcia normalności z reklam i opisów produktów.

REKLAMA

Chodzi o to, by nie sprawiać wrażenia, że normalne oznacza lepsze. Jak wyjaśnia koncern, celem jest stworzenie bardziej pojemnej definicji piękna. Ta pojęciowa reforma ma zająć rok. Przez ten czas na produktach kilkuset marek na całym świecie, w tym w Polsce, "normalność" zniknie z mydeł, płynów, szamponów, odżywek i innych kosmetyków.

Zmiana poparta jest badaniami, z których wynika, że w przekroju całego świata 70 proc. konsumentów uważa takie określenie za nieprzyjemne.

Unilever zobowiązuje się też skończyć z poprawianiem wyglądu ludzkich ciał na reklamach. Dotyczy to zarówno reklam telewizyjnych, jak i zdjęć czy filmów zamieszczanych w sieci, np. przez sponsorowane influencerki.

Ponadto koncern ma częściej pokazywać ludzi z grup do tej pory reprezentowanych rzadziej. Obiecuje też, że szerszego stosowania w swoich produktach składników naturalnych i biodegradowalnych kontynuując trend rozpoczęty, gdy ogłosił rezygnację z używania w produkcji substancji produkowanych z użyciem węgla.

Potężny koncern wyznacza rynkowe trendy, ale też staje przed nie lada wyzwaniem. Ryzykowne bowiem wydaje się pozostawienie w jego słowników takich określeń jak - "wypadające", "zniszczone", "bardzo zniszczone" albo "przetłuszczająca się"...