Bruksela zgadza się na opóźnienie rozwiązania problemu niemieckiej płacy minimalnej, która uderza w polskich przewoźników. Jak dowiedziała się korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, Berlin poprosił Komisję Europejską o dodatkowe 40 dni na odpowiedź na pytanie w tej sprawie. KE pytała, czy nowe niemieckie przepisy stosują się także do zagranicznych kierowców i na jakiej podstawie prawnej. Termin na odpowiedź miał minąć jutro.

REKLAMA

List KE z pytaniem to początek procedury, która może zakończyć się dla Berlina przed Trybunałem UE. Początkowo Komisja pod presją Polski i kilku innych krajów dała Niemcom krótki, 30-dniowy termin na odpowiedź, mimo że przepisowo czas ten wynosi 70 dni. Berlin chce jednak skorzystać z przysługującego mu w pełnym wymiarze czasu - a Bruksela się na to zgodziła.

To niedobra wiadomość dla polskich przewoźników, bo oznacza przedłużającą się niepewność. Do tych dodatkowych 40 dni, o które poprosili Niemcy, trzeba dodać jeszcze kilka tygodni, których KE będzie potrzebować na analizę i odpowiedź. Przez ten czas Niemcy nie będą stosować przepisów o płacy minimalnej wobec kierowców przejeżdżających przez ten kraj tranzytem - już wcześniej Berlin zgodził się na zawieszenie wobec nich stosowania tych przepisów aż do wyjaśnienia sprawy. Przepisy wciąż są natomiast stosowane w stosunku do kabotażu, a także przewozów, w których załadunek bądź rozładunek odbywają się na terytorium Niemiec.

Komisja Europejska obiecywała szybkie załatwienie sprawy, ale teraz ulega Niemcom. Co więcej, dyplomaci w Brukseli ostrzegają, że Francja szykuje już podobne do niemieckich przepisy, które również mogą uderzyć w polskich przewoźników. Francja może chcieć wykorzystać ten moment, gdy Berlin wziął sprawę na siebie - Paryż będzie chciał się podłączyć - powiedział naszej korespondentce jeden z dyplomatów.

(edbie)