Społeczeństwa Zachodu stają się coraz grubsze, bo zamiast jeść, obżerają się w pośpiechu. Jest jednak taki kraj, w których króluje slow food, czyli powolne jedzenie. To Francja.

REKLAMA

Tradycyjnie już długa przerwa obiadowa jest we Francji prawie świętością. Trwa od godziny do dwóch i w restauracjach spieszą się wtedy tylko kelnerzy, choć i to wcale nie jest regułą.

Najpierw aperitif i pogaduszki – spokojnie. Później na przystawkę sałatka, albo pasztet strasburski – również spokojnie. Potem główne danie – koniecznie zakrapiane czerwonym winem, które w małych ilościach nie tylko pomaga w trawieniu, ale wręcz zapobiega – jak zapewniają francuscy specjaliści – chorobom serca.

Po tym wszystkim - wbrew pozorom - na deser jest jeszcze dużo za wcześnie. Nie można przecież zapomnieć o francuskich pleśniejących serkach. Dopiero po serkach – bez pośpiechu oczywiście – deser, najlepiej owocowy, czyli dietetyczny a na końcu - ostatecznie praca nie zając i nie ucieknie – mała czarna kawa, której we Francji po obiedzie nie piją chyba tylko turyści.

07:25