200 mln złotych strat, 2 tys. zniszczonych mieszkań, 1,3 tys. osób bez dachu nad głową, poszkodowanych w sumie 6 tys. mieszkańców - to efekty ubiegłorocznej powodzi w Gdańsku. Czy w rok od dramatycznych wydarzeń mieszkańcy Gdańska mogą spać spokojnie, czy odpowiednie służby i władze miasta wyciągnęły wnioski i zabezpieczyły się przed skutkami ulewnych opadów deszczu?

REKLAMA

Na zabezpieczenia trzeba mieć pieniądze, a tych jak zwykle brak. Ponadto takiej ulewy, jak ta przed rokiem, nie było od wielu lat. Anomalii pogodowych po prostu nie da się przewidzieć - mówi Tadeusz Bukon, szef wydziału zarządzania kryzysowego. Deszcze, który spadł 9 lipca, zmierzony na przyrządzie do pomiaru opadów, to 300-letni opad - dodaje Bukont.

Z budżetu miasta na usuwanie skutków powodzi wydano do tej pory 60 mln złotych. Zdaniem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza błędów przeszłości nie da się jednak szybko naprawić: Były pieniądze na budownictwo mieszkaniowe, ale już brakowało pieniędzy na infrastrukturę retencyjną.

Umocniono wały na kanale Radunii. Na górnych tarasach Gdańska rozpoczęto budowę zbiorników retencyjnych. Czy to wystarczy, by czuć się bezpiecznie? Jak mówi prezydent, jest na pewno bezpieczniej niż rok temu, ale jest jeszcze wiele do zrobienia.

Urzędnicy opracowali 10-letni plan, który zakłada, że każdego roku trzeba przeznaczać kilkadziesiąt milionów złotych na budowę infrastruktury przeciwpowodziowej. Cały koszt szacuje się na pół miliarda złotych.

Prokuratura umorzyła właśnie śledztwo w sprawie gdańskiej powodzi. Zalanie miasta to efekt wieloletnich zaniedbań i dlatego według prokuratury niemożliwe jest wskazanie osób odpowiedzialnych za ten stan rzeczy.

foto Archiwum RMF

16:35