Zniknięcie specjalnego ołówka do głosowania z kabiny w lokalu wyborczym w centrum Rzymu postawiło na nogi całą tamtejszą komisję. Jej członkowie chodzili po domach wyborców i pytali, czy przez roztargnienie nie zabrali za sobą cennego sprzętu.

Włoskie media opisują przypadek z Rzymu jako największą osobliwość dwudniowych wyborów samorządowych. W Wiecznym Mieście wybierany jest burmistrz oraz radni - miejscy i dzielnicowi. Wczoraj około południa w lokalu wyborczym w dzielnicy Prati stwierdzono, że w jednej z czterech kabin brakuje ołówka kopiowego, służącego do wypełnienia kart do głosowania.

O tym, jak ważny jest to przedmiot, stanowią obowiązujące we Włoszech przepisy. Zgodnie z nimi na każdym takim ołówku widnieje napis: "Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, biuro wyborcze" i jest on własnością państwa. Odpowiedzialność za wszystkie ołówki w lokalu ponosi pod groźbą kary finansowej przewodniczący komisji wyborczej. Sprawca kradzieży może zaś otrzymać grzywnę w wysokości od 103 do 309 euro.

W komisji we włoskiej stolicy rozpoczęto więc nerwowe poszukiwania. Gdy nie przyniosły one rezultatu, w porze obiadu kilku jej członków z listą i adresami osób, które już oddały głos, udało się do ich domów. Pukali do drzwi wyborców i pytali, czy nie zabrali z lokalu ołówka.

Zachowaniem członków komisji wyborczej zajęła się już organizacja obrony praw konsumentów i praw obywatelskich Codacons, która sytuację tę uznała za "absurdalną". Według stowarzyszenia przewodniczący komisji, chcąc uniknąć kary za zniknięcie własności państwa, złamał prawo obywateli do prywatności. Za takie postępowanie należy w opinii Codacons uznać zakłócenie pory niedzielnego obiadu i wypoczynku.

(bs)