"To był Charles de Gaulle Bliskiego Wschodu" - tak o zmarłym byłym premierze Izraela - Arielu Szaronie, mówi Szewach Weiss, były przewodniczący Knesetu i ambasador Izraela w Polsce. Porównując zmarłego do charyzmatycznego francuskiego generała, Szewach Weiss zaznacza, że gdyby nie kłopoty zdrowotne, Szaron doprowadziłby proces pokojowy w Izraelu do końca. To właśnie on w 2005 roku zdecydował o wycofaniu izraelskich wojsk i osadników z palestyńskiej Strefy Gazy.

Zobacz również:

Mariusz Piekarski, RMF FM: Panie ambasadorze, pan stracił przyjaciela, a Izrael?

Szewach Weiss: Dowódcę historycznego.

Czy Szaron będzie zapamiętany jako generał, dowódca armii izraelskiej, walczącej o Izrael, czy już jako premier, ten walczący o pokój na Bliskim Wschodzie?

Jako ten i ten. Prawica ekstremistyczna ma do niego szacunek jako do dowódcy wojskowego. Przez większość narodu, centrum i lewicę był uwielbiany jako człowiek, ja bym powiedział, że niczym Charles de Gaulle, który, ma doświadczenie, że krwią nie można załatwić sprawy, że pokój musi być na podstawie bolesnego kompromisu, że inny człowiek jest też człowiekiem i ma swoje prawa oraz ma prawo do swojego życia. Niestety ta droga do pokoju trwa za długo.

Jakim był człowiekiem?

Miłym, dowcipnym, mądrym, autentycznym. Jego przyjaciele kochają go i płaczą. Po prostu płaczą. On twardy był tam, gdzie trzeba być twardym, bardzo twardy na tragicznych wojnach. Skończył życie jako umiarkowany, pokojowy lider, czujący żałobę każdej rodziny, która traci swojego syna, swoje dziecko na wojnach - chciał z tym skończyć.

Co sprawiło, że z twardego żołnierza, twardego generała prowadzącego dziesiątki tysięcy izraelskich żołnierzy na froncie, Szaron przeszedł metamorfozę - do gołębia politycznego?

Ta metamorfoza, to jest metamorfoza do gołębia. Ona trwała kilka lat. Ja czułem to, czuli to inni. Z jednej strony to był bardzo pragmatyczny człowiek, taki o - powiedziałbym - mądrości rolnika: że jak coś nie rośnie, to trzeba coś zrobić. Miał moralność wewnętrzną, ale również doświadczenie. On stracił na wojnach i widział za dużo tragedii.

Jak pan uważa - gdyby Ariel Szaron nie zapadł w śpiączkę, udałoby się szybciej osiągnąć proces pokojowy w Izraelu?

Nie chcę być prorokiem, nie wolno być prorokiem, ale uważam, że do osiągnięcia pokoju jest potrzebny charyzmatyczny, silny, uparty lider, który ma siłę polityczną, aby przekonać większość swojego narodu, że warto iść na taką próbę. Wierząc, że Izrael jest mocny, silny, że nie tylko może sobie pozwolić na pokój i na kompromis, ale że warto go osiągnąć. Warto, z punktu widzenia moralnego, ludzkiego. Ja wierzę, że jakby Szaron przeżył, to by zrealizował dalszy koniec drogi pokojowej. Jestem pewien. To jest ogromna strata.