W oczach Rosjan, Polacy - co jest podsycane przez głupią prasę i głupich polityków - są postrzegani, zwłaszcza politycy polscy, jako niechętni bardzo polityce Rosji i Rosjanom. Teraz po wielu latach odetchnęli z radością, że jest ktoś, otwarty na rozmowy z nimi - twierdzi aktor Daniel Olbrychski, gość Faktów RMF FM, komentując wizytę premiera Donalda Tuska w Rosji.

Michał Kowalewski: Daniel Olbrychski aktor i przyjaciel Moskali, można tak pana określić?

Daniel Olbrychski: Tak, bardzo wielu Moskali. Tak jak również jestem przyjacielem bardzo wielu Polaków, bardzo wielu Francuzów, a niechętny jestem głupim Polakom, głupim Francuzom i głupim Rosjanom.

Michał Kowalewski: A czy jest pan człowiekiem Rosji w Warszawie, tak jak teraz określa się Donalda Tuska, po jego chyba ciepłych rozmowach w Moskwie?

Daniel Olbrychski: Przypuszczam, że jestem człowiekiem Rosji w Warszawie, w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, ponieważ oni mnie tam kochają i mówią do mnie: "nasz Daniel" - z ogromną serdecznością i tak bym to raczej tłumaczył, jeśliby to dobrze przetłumaczyć w myśl dobrze rozumianej rosyjskiej mentalności. W obrazie Rosjan, Polacy, co jest również podsycane przez głupią prasę i głupich polityków, są postrzegani, zwłaszcza politycy polscy, jako bardzo niechętni polityce Rosji i Rosjanom i raptem po wielu latach odetchnęli z radością, że jest ktoś, otwarty na rozmowy z nimi.

Maja Dutkiewicz : Pan zna prezydenta Rosji Władimira Putina, był pan na spotkaniu w jego rezydencji. Jakie pan odniósł wrażenie po tym spotkaniu, jaki to jest człowiek?

Daniel Olbrychski: Jaki to jest człowiek, nie mam pojęcia.

Michał Kowalewski: A jaki aktor?

Daniel Olbrychski: Dobry, bardzo dobry - w przeciwieństwie do większości polskich polityków ale to się bierze z braku kompleksów. To jest jednak wielkie państwo, on ma poczucie siły, poczucie wsparcia, poczucie tego, że się z nim liczy cały świat. W związku z tym może sobie pozwolić na luz, na słuchanie uważne. Byłem zaproszony, bo dostałem bardzo ważną nagrodę w Moskwie, a on musiał lecieć do Ameryki do Chaveza, ale i Busha w przeddzień tej nagrody, bo byłby na zamknięciu festiwalu. Zaprosił mnie przez Nikitę Michałkowa – dyrektora tego festiwalu.

Michał Kowalewski: Pana przyjaciela?

Daniel Olbrychski: Przyjaciela, z którym się potwornie kłócimy, na każdy temat polityczny.

Michał Kowalewski: To skoro pan wspomniał o nagrodach i o Michałkowie; co będzie jeśli za kilkanaście dni to Michałkow dostanie Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, a nie Wajda i jego "Katyń". Pan będzie w trudnej sytuacji.

Daniel Olbrychski: Tak, ale będzie mi trochę smutno, bo po pierwsze bliższa jednak koszula ciału, to nie ma tu znaczenia, że się przyjaźnię z Michałowem bardzo, a bardzo się waśnimy na tematy polityczne, nie ma to miejsca w przypadku Andrzeja, ale jednak w tym meczu kibicuję polskiemu filmowi. Wajdzie należy się nie tylko honorowy Oscar, a poza tym bardzo bym się ucieszył, bo jeszcze raz ośmieszyliby się polscy krytycy filmowi, tak, jak to było w wypadku „Pianisty” Polańskiego.