To jest dyplomacja i trzeba okazywać uśmiechy, za czym wcale nie musi pójść miłość. USA i Francja nie będą od jutra się kochały - mówi prof. Zbigniew Lewicki z Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.

Tomasz Skory: Skąd się wzięły pojednawcze tony w wypowiedziach amerykańskiego prezydenta?

Zbigniew Lewicki: Sądzę, że prezydent Bush chce zająć się teraz sprawami wewnętrznymi, że te nieporozumienia między niektórymi państwami Europy a USA bardzo mu przeszkadzały i będą nadal przeszkadzały, jeśli nie zostaną zakończone. Bardzo wyraźnie mówił prezydent w kolejnych przemówieniach, że jest czas na uporanie się z poważnymi problemami amerykańskimi, reformach systemu emerytalnego, systemu ubezpieczeń społecznych. Konflikty zajmują czas, spotkania, rozmowy, to psuje opinie. Chce zamknąć temat.

Tomasz Skory: A styl – nazywanie prezydenta Francji – głównego oponenta w Europie – po imieniu, uznawanie go za kowboja - po tym, jak nawet Kongres USA przechrzcił frytki i nie są one już francuskie, czy to tak naprawdę nie jest oznaka słabości?

Zbigniew Lewicki: To jest dyplomacja i trzeba okazywać na zewnątrz uśmiechy, akceptację, sympatię – za czym wcale nie musi pójść miłość. To nie będzie tak, że od jutra USA i Francja będą się kochały.

Tomasz Skory: Czyli to nie będzie zbliżenie rzeczywiste, przełomowe, ale tylko deklaracja – koniec konfliktu, bo nas to wszystkich męczy. Tak?

Zbigniew Lewicki: Powiedzmy szczerze, że nigdy nie było prawdziwego konfliktu. Trochę to jest kwestia komentatorów, trochę jakichś ogólnych tendencji do wyolbrzymiania spraw. Nie było wielkiego konfliktu. USA i państwa europejskie grają w jednej drużynie. Francja usiłuje zdobyć dla siebie większą pozycję niż posiada i drogą do tego byłoby zakwestionowanie przywództwa amerykańskiego. Bush na to nie pozwoli, bo USA są naturalnym przywódcą, jeśli chodzi o wielkość, potęgę militarną itp. Francja będzie wykonywała jakieś kolejne ruchy czy przemówienia, ale to już Amerykanie – jak przypuszczam – puszczą mimo uszu, skoro jest to potrzebne Chiracowi do trzeciej kadencji.

Tomasz Skory: Jeszcze parę tygodni temu można się było spodziewać, że prezydent Bush przyjedzie do Europy po wsparcie dla akcji przeciwko Iranowi, kolejnemu z państw tzw. osi zła, budującemu broń atomową. Czy to jeszcze aktualne?

Zbigniew Lewicki: Nie w tym momencie. Teraz trwają rozmowy, naciski, próby uzyskania zrzeczenia się przez Iran możliwości budowania bomby.

Tomasz Skory: Ale Bush mówi, że żadna opcja nie jest na stałe wykluczona.

Zbigniew Lewicki: Myślę, że to będzie najistotniejszym tematem rozmowy z Putinem w Bratysławie. Proszę zauważyć publiczną wymianę ciosów między Putinem a Bushem. Najpierw prywatyzacja Jukosu, potem bardzo wyraźna krytyka Busha dla przyjaźni Rosji z Iranem.

Tomasz Skory: Wreszcie Bush mówi, że władze Rosji muszą odnowić przywiązanie do demokracji.

Zbigniew Lewicki: I dlatego właśnie kwestia Iranu dużo bardziej zależy od Rosji niż od Europy Zachodniej. Nie ma mowy i nigdy nie będzie mowy o inwazji na Iran. Tam może być mowa co najwyżej i co najmniej, jeśli będzie potrzebne, o uderzeniu z powietrza, o zniszczeniu instalacji. Do tego potrzebna jest przynajmniej milcząca zgoda Rosji, by nie wywołać kryzysu o nieobliczalnych skutkach.

Czy przy pomocy takich wypowiedzi, da się tę milczącą zgodę uzyskać?

Zbigniew Lewicki: Mnie dziwi ta publiczna wymiana ciosów. Być może nie wiemy wszystkiego, ale to nie było w zwyczaju między tymi mocarstwami. To znaczy, że coś naprawdę niedobrego się dzieje. Jeśli nie byłoby rzeczy naprawdę niedobrych, to te wszystkie kwestie byłyby załatwione po cichu, pocztą dyplomatyczną, czerwoną linią, w rozmowie w Bratysławie, a tu następuje publiczne „bicie się” tych przywódców. To znaczy, że chodzi prawdopodobnie jeszcze o inne kwestie, które nie są nam dostępne.