"Nie możemy zostawiać pacjenta w szpitalu tylko po to, by dostał leki za darmo" - twierdzą lekarze. Medycy krytykują resort zdrowia: ministerstwo tłumaczy, że leki wspomagające po chemioterapii podrożały tylko dla pacjentów, którzy leczą się poza szpitalem.

Zobacz również:

Według lekarzy pozostawianie pacjenta na siłę w szpitalu po to, by miał zagwarantowane bezpłatne leki, jest zbyt kosztowne i blokuje miejsce dla innych. Chcemy skracać kolejki do specjalistów, onkologów, hematologów, a tutaj robimy rzecz, która spowoduje, że te kolejki się wydłużą. Będziemy musieli obsłużyć tych chorych, którzy już są pod naszą opieką, co znaczy, że nowo zdiagnozowani chorzy, czy ci z podejrzeniem choroby, nie dostaną się do nas - twierdzą lekarze - tłumaczy hematolog, doktor Piotr Boguracki. Chcemy uprościć biurokrację, żebyśmy mogli zajmować się leczeniem, a nie załatwianiem formalności, które mają na celu zmniejszenie kosztów. Nie my jesteśmy od tego - dodaje. 

Na pytanie, czy nie ma zamiennika dla leków, które mocno podrożały Boguracki odpowiada: Dla leków o przedłużonym działaniu nie ma zamienników (...). Mówiliśmy o tym, że możemy oczywiście lek długo działający zamienić lekiem krótko działającym, ale to się wiąże z tym, że nie mamy pewności, czy chory będzie go przyjmował tak, jak zaleciliśmy. To się wiąże z codzienną wizytą w przychodni, bo nie każdy chory jest w stanie sobie zrobić to lekarstwo, czy ten zastrzyk, bo się obawia, że zrobi to źle albo w ogóle boi się ukłucia. A druga rzecz jest taka: jeżeli byśmy musieli stosować adekwatną dawkę leku, to koszt będzie porównywalny.

Poza tym medycy podkreślają, że pacjent musi przyjąć lek od 48 do 72 godzin po przyjęciu chemii, więc trzymanie go przez ten czas w szpitalu jest niepotrzebne, a zapisanie go na wizytę w tak krótkim czasie jest niewykonalne. Musielibyśmy pacjentowi założyć następną kartę hospitalizacji jednodniowej, co wiązałoby się z dodatkową pracą biurokratyczną, staniem chorego w kolejce w izbie przyjęć do przyjęcia do szpitala i koniecznością przyjazdu. Jeżeli pacjent mieszka 100 czy 200 kilometrów od szpitala, to nie jest to dla niego obojętne. Już pomijając koszty, które musi on ponieść, żeby przyjechać do tego szpitala, to trzeba pamiętać, że są to chorzy ludzie. Zwykle to również wygląda w ten sposób, że chorego przywozi ktoś z rodziny. Ten ktoś musi się zwolnić z pracy, żeby tego chorego tu przywieźć - dodaje Boguracki.

(mal)