"Polska stoi niejako z boku, polski podatnik nie zapłaci za redukcję długu Grecji i podjętą właśnie decyzje o rekapitalizacji banków europejskich" - zapewnia gość Kontrwywiadu RMF FM Jacek Rostowski. "Rekapitalizacja banków zakłada że banki sięgną najpierw po kapitał prywatny, potem zasili je kapitał własnego państwa, dopiero potem mogą sięgnąć po pieniądze europejskie, ale zapłacą tylko kraje znajdujące się w strefie euro" - dodaje.

Konrad Piasecki: Europa pogodziła się już z bankructwem Grecji, czy może wciąż ma nadzieję, że coś się jeszcze uda zrobić?

Jacek Rostowski, minister finansów: Ja użyłbym raczej słowo: redukcje długów.

Jak zwał, tak zwał, wszyscy wiemy o co chodzi.

W 93 roku chyba to Polska też osiągnęła 50 procentową redukcję długu.

I tak redukcja greckiego długu też taka będzie, 50 procentowa czy wyższa?

W tych granicach. Mówiono podczas weekendu o przedziale 50-60 procent. W 93 roku nie uważaliśmy się za bankrutów tylko za kraj, który wychodzi z bankructwa. W pewnym sensie redukcja jest pierwszym krokiem do wychodzenia z bankructwa.

Czy ta redukcja dotnie jakoś polskiego podatnika, polskiego bankiera albo klienta banku?

Myślę, a nawet mogę powiedzieć stanowczo, że nie. Wiemy dokładnie jaka jest ekspozycja polskiego systemu bankowego na obligacje greckie i także innych krajów Europy Południowej. Jest to ekspozycja minimalna. Mamy bardzo silny system bankowy i dlatego podczas ECOFIN-u, czyli Rady Ministrów Finansów Unii Europejskiej, która miała miejsce w sobotę, byliśmy w dość wygodnej sytuacji, w której mogliśmy jakby pośredniczyć między różnymi grupami krajów, które były może trochę zaniepokojone co do skutków decyzji, które podjęliśmy, dotyczące rekapitalizacji systemów bankowych Unii Europejskiej, no bo my jesteśmy na boku.

Ale ta rekapitalizacja, czyli finansowe wzmacnianie banków, dotknie też polskiego podatnika? Polski podatnik nie będzie musiał dofinansowywać banków europejskich, które będą traciły na redukcji długu greckiego?

Nie będzie musiał tego robić w żaden sposób, dlatego że tzw. hierarchia finansowania, która została uzgodniona w sobotę, polega na tym, że na pierwszym miejscu banki mają sięgać po kapitał prywatny. Po drugie byłyby zasilone narodowym kapitałem swojego państwa, a tylko w trzecim przypadku mogłyby sięgnąć po pewne wsparcie europejskie. Ale to byłoby na zasadzie Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej, czyli odnosiłoby się to tylko do krajów strefy euro, które by siebie nawzajem w tym zakresie wspomagały.

Rzeczywiście na tym brukselskim szczyci było tak nerwowo, że prezydent Francji mówił do premiera Wielkiej Brytanii, żeby się zamknął, czyli po angielsku: "Shut up!"?

Panie redaktorze, ja jestem tylko ministrem finansów. Nie byłem obecny...

Nie wierzę, żeby premier Tusk nie wyjawił panu jakichś szczegółów tego, co tam się działo.

Tego szczegółu w żaden sposób mi nie wyjawił. Nie słyszałem, aby tak było, choć wiem, że było nerwowo.

Było nerwowo, ale jest szansa, że Europa i euro da się uratować? Czy to wszystko pójdzie w kryzys i katastrofę?

Nie. Ja myślę, że decyzje podjęte w weekend i te decyzje, które mają zapaść w środę, naprawdę dają szansę na ten całościowy pakiet, o który nam chodzi, który uratuje Europę.

To przechodząc teraz na grunt krajowy: agencja Moody's grozi obniżeniem oceny wiarygodności Polski. Czym pan zamierza ją uspokoić?

Nie, agencja Moody's niczym takim nie grozi. Dziennikarze oczywiście bardzo lubią zadawać podchwytliwe pytania.

Wszystko przez dziennikarzy.

Nie, nie. Oni wykonują oczywiście swoją pracę. 6 miesięcy temu mieliśmy podobną histerię - jeśli mogę to tak nazwać - na skutek noty inwestycyjnej młodego analityka w Barclays Capital podczas konferencji w Davos. Jakoś nic takiego w Polsce się nie stało. Ale to nie znaczy, że polska gospodarka nie wymaga reform strukturalnych, zawsze to mówiliśmy. Ta druga kadencja musi stać pod znakiem zasadniczych reform strukturalnych.

I gdzie te reformy, panie ministrze? Bo tego się od dwóch tygodni po wyborach nie możemy doczekać. Jaka będzie pierwsza z tych wielkich strukturalnych reform?

Jest dobrym zwyczajem, że plan na kadencję przedstawia premier w swoim expose. I myślę, że nie byłoby dobrym zwyczajem, gdybym ja te plany za premiera ujawniał.

To proszę nie mówić o planach. Proszę powiedzieć o marzeniach ministra finansów.

Minister finansów nie jest od marzeń, tylko od bardzo zimnego liczenia. Ale jak mówię - zasadnicze reformy strukturalne, aby polska gospodarka była silniejsza w 2015 czy w 2020 roku, są konieczne. Czy mogę jednak wrócić do jednej sprawy dotyczącej Europy? Bo nie dokończyliśmy tego i myślę, że jest to bardzo ważne, to co się stało wczoraj. W pewnym sensie zrobiliśmy ważny krok w kierunku tego, aby wizja Polski, że integrująca się strefa euro jest rzeczą dobrą dla Europy, ale nie może się odbywać kosztem marginalizacji krajów poza strefą euro, została zaakceptowana na forum wszystkich 27 krajów członkowskich. I symbolem tego faktu jest to, że będzie Rada Europejska szefów wszystkich państw i rządów we środę. To będzie takim pewnym zwieńczeniem tego całego procesu tworzenia tego całościowego pakietu ratunkowego dla Europy.

To ja wrócę do Polski i zapytam o projekt budżetu. Czy ten, który trafi do Sejmu po wyborach, będzie bardzo różny od tego pierwotnego?

Obecnie nad tą sprawą pracujemy. Sytuacja jest taka: między wyborami i dzisiaj dużo się dzieje. Jeżeli bardziej skuteczny będzie pakiet uzgodniony w ciągu tych 5-10 dni, tym mniej budżet, który przedstawimy, będzie musiał się różnić od pierwotnie przedstawionego. Im mniej skuteczny będzie ten pakiet, im większa będzie groźba spowolnienia w przyszłym roku, no to tym bardziej będziemy musieli się zastanowić nad jakimiś zmianami. Ale ja bym przypomniał panu sytuację w 2008 i 2009 roku, kiedy mieliśmy do czynienia z narastającą histerią co do tego, jaki będzie stan polskiej gospodarki w 2009 roku. Mniej więcej w tym samym okresie okazało się, że tylko my mieliśmy rację i że Polska nie popadła w recesję.