Byłem w ostatnim czasie na kilku koncertach muzyki klasycznej i muszę przyznać, że ich właściwy odbiór wciąż zakłócały mi kotłujące się w głowie myśli o tym, jak ubrani są muzycy... Dress code pozostawiał tutaj naprawdę wiele do życzenia. Przypomina to sytuację, w której w miłej francuskiej knajpce do wspaniałego pasztetu albo policzków wołowych odtwarza się dzikie techno. Apetyt można stracić od razu.

Jeśli już cała orkiestra pojawia się we frakach, to od razu można się doszukać tysiąca niekonsekwencji. To komuś brakuje kamizelki, to ktoś zakłada muszkę nie w tym kolorze, co trzeba, to buty ma nie takie, jak się powinno mieć, to obok fraka siedzi smoking itd. Ale to naprawdę nic... Należy przy tym powiedzieć, że nawet jeśli wprawne oko wychwyci parę błędów, całość i tak zlewa się w elegancki czarno-biały krajobraz.   

Konsekwentna jest również czerń. Dlaczego jednak czerń? Bo najprościej?! Tak więc na scenie pojawiają się marynarki (miks dziennych i smokingowych), a pod nimi czarne koszule, rozchełstane jak na koktajlu w Saint-Tropez, sukienki - krótkie, długie, połyskujące, wszelakie. Miejscami upraszcza się jeszcze bardziej: muzycy występują w samych koszulach, najczęściej również czarnych. Wydaje się to zrozumiałe (do przełknięcia) w przypadku młodych orkiestr czy małych ensembli, założonych dopiero co przez absolwentów szkół muzycznych. Dodajmy jednak, że jesteśmy wyrozumiali do czasu, gdy ci sami muzycy zarobią pierwszą gażę, którą powinni zainwestować w porządny strój na scenę. Koszula solo (w jakimkolwiek kolorze) jest dla mnie nie do przyjęcia, jeśli zakłada się ją dla domniemanej "wygody". Na uwierający kołnierzyk jest prosta rada: należy kupić numer większy. Bo czy wkrótce wygodniejszy strój zacznie oznaczać wygodniejsze granie? A więc pomijanie trudniejszych pasaży albo brak prób, bo przecież jakoś to i tak wyjdzie? 

I finał... Na początku maja byłem na koncercie Maxa Richtera, światowej sławy kompozytora, który jedno ze swoich dzieł wykonał w towarzystwie The UK Ensemble. Tu obowiązywała zasada: każdy sobie rzepkę skrobie... Każdy był ubrany inaczej. Każdy po swojemu. Trudno mi wymienić muzyczne inspiracje kompozytora, za to tych ubraniowych jestem pewien. Za wzór wziął Steve'a Jobsa, wychodząc przed publiczność w jeansach, trampkach i golfie. Pomyślałem sobie, że jeśli ci artyści muzycznie “zgrywają" się tak, jak w kwestii stroju, to znaczy, że wszystko rozjeżdża się na prawo i lewo.

Zastanawiam się, czy orkiestra (ale także każdy kwartet, kwintet, sekstet itd.) to zespół czy zbiór indywidualistów? Jeśli jakimś cudem udałoby się komuś pogodzić kilkadziesiąt indywiduów, to chyba tylko pod warunkiem, że każdy z nich zrezygnowałby na chwilę z własnej osobności i stopił się na chwilę z pozostałymi, po to tylko, żeby razem osiągnąć zamierzony efekt. Czy szef orkiestry lub dyrygent, który pozwala muzykom ubierać się tak, jak chcą, naprawdę wierzy i czy może mieć pewność, że ci sami ludzie pozwolą mu się poprowadzić? Podobnych wątpliwości nie miewa biznes. Tutaj strój staje się niewidzialnym tłem dla takich wartości, jak pracowitość, profesjonalizm, spolegliwość, uczciwość, lojalność itd. Niewidzialnym, ale tylko wtedy, gdy jest taki, jak być powinien.

Ryba psuje się jednak od głowy. Na jednym z koncertów, w których brałem udział, dyrygent, kazawszy orkiestrze wystroić się wieczorowo, sam założył coś pomiędzy żakietem a stresemannem. Pomijając (inspirujące wszakże) rozważania o genetyce ubioru, trzeba powiedzieć, że wyglądał nie tylko źle, ale do tego wyszedł na ignoranta, który nie wie, co założył. Miał na sobie wprawdzie strój formalny, ale poranny (!), gdy tymczasem cała jego orkiestra wystroiła się wspaniale, jak na 20.00 przystało - we fraki i długie suknie.

Czy to dress code’owe nieposłuszeństwo to również nasza narodowa cecha? Czy w tej mierze też jesteśmy wspaniałym narodem, ale żadnym społeczeństwem? Skąd ten strach przed dostosowaniem się, przez robieniem czegoś tak, jak się powinno? Wydawałoby się, że to przywilej ludzi wolnych. Tylko człowiek wolny może bowiem kierować się swoimi wartościami. To wybitnie trudne w czasach, gdy wszystko (teoretycznie) jest dozwolone.

Jestem przekonany, że dbałość o strój, którym przecież okazuje się szacunek (lub jego brak) wobec innych dowodzi, że w życiu w ogóle potrafimy o coś dbać - o pracę, o przyjaciół, w końcu o najbliższych. U artysty dbałość o strój daje wyraz czemuś jeszcze - wysublimowanemu zmysłowi estetycznemu. Czym się różni kompozytor w wytartych dżinsach od czyszczącego stajnię kowboja? Mit o artyście kontestatorze wszystkiego, jak mi się zdaje, dawno się już przejadł. Ci zaś, którzy skrupulatnie go powtarzają... No właśnie, jedynie go powtarzają.

Rodzą się kolejne pytania: czy muzycy schodzą z tonu, żeby dostosować się do publiczności, która zaniża loty? Z podobnego powodu politycy nie noszą poszetki. "To się źle kojarzy, to jest zbyt bogate, zbyt burżuazyjne" - tłumaczą. A może na powrót uwierzylibyśmy, że inteligencja i artyści to grupa, która może nadawać ton?

Są na szczęście i przykłady wspaniałe: profesora Pendereckiego, który mógłby na scenie zamanifestować wszystko, a jednak wychodzi we fraku (skądinąd zawsze pięknym, podręcznikowym), Royal String Quartet, w którym muzycy - nawet jeśli występują w koszulach (bez marynarek) - to wybierają niebanalne modele i kroje (to dowód dbałości), Patrycji Piekutowskiej i Marty Magdaleny Lelek - skrzypaczek, które wspaniale noszą się nie tylko na scenie, ale i na co dzień, w końcu Agaty Igras - flecistki, która zawsze na scenie wyróżnia się pięknymi wieczorowymi kreacjami. Może należałoby na Akademiach Muzycznych wprowadzić wykłady z dress code’u?

Zastanawiam się - jeśli proces, o którym piszę będzie się pogłębiać - czym za parę lat będzie się różnić wizyta w filharmonii na koncercie muzyki klasycznej od wizyty w siłowni, w mięsnym, na targu, w dyskotece czy od sobotniego poranka, kiedy większość z nas paraduje po swoich domach i mieszkaniach w dresie, ścierając kurze? Odpowiedź na to pytanie zna każdy z nas. Nie sądzę zaś, że tylko mnie potrzeba w życiu wyjątkowych chwil i dni, które różnią się od wszystkich innych.