Ostatnimi czasy mam nieodparte wrażenie, że w niektórych miejscach kelnerzy pozamieniali się rolami z gośćmi. I tak oto to nie kelner jest dla gościa, ale gość dla kelnera. Tymczasem, jak się zdaje, porządek rzeczy powinien być chyba jednak inny.

Ostatnimi czasy mam nieodparte wrażenie, że w niektórych miejscach kelnerzy pozamieniali się rolami z gośćmi. I tak oto to nie kelner jest dla gościa, ale gość dla kelnera. Tymczasem, jak się zdaje, porządek rzeczy powinien być chyba jednak inny.
zdj. ilustracyjne / J.M. Guyon /PAP/EPA

Wszedłem dziś do pewnej śniadaniowej knajpy, której nie potrafię ominąć tylko ze względu na czekoladową pozycję w menu. Stanąłem posłusznie przy wejściu w oczekiwaniu na kelnera, żeby zapytać, czy znajdzie się dla mnie wolny stolik. Ostatecznie to kelner doskonale zna swój rewir, w którym przyzwoity gość nie zaprowadza własnych porządków. Wpierw trzech kelnerów płci obojga ominęło mnie jak przeszkodę, a tuż po tym zagadnięta kelnerka obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu i kazała stolik znaleźć samemu. Jej milsza koleżanka z litością wskazała palcem w głąb sali i cicho szepnęła: "może tam".

Czy kelnerzy nie znają dziś tego skądinąd pożytecznego zwyczaju, który w zachodnich krajach jest standardem? Czy myślą, że gość chce dodać im pracy albo ich upokorzyć pozwalając im "rządzić na swoim"? Na Boga, nie wiem. 

Tydzień temu odwiedzałem pewien urokliwy zamek na zachodzie Polski. Prowadziłem w tym miejscu wydarzenie dla jednego z moich klientów.

  • Czy mógłbym zamówić jakiś deser? - zapytałem kelnera siadając przy barze. Z otrzymanej karty wybrałem sernik. 
  • Sernika nie ma - odpowiedział kelner - Zresztą dziś w ogóle nie ma deserów z karty.
  • To po co mi ją pan w ogóle podaje? - zapytałem zdziwiony - A więc co dzisiaj jest?
  • Kuchnia wie.
  • A może pan zapytać?
  • Potem - padła rozbrajająco szczera odpowiedź.

Poziom tego typu bezczelności jest do tego stopnia rozbrajający, że nagle nie wiadomo, co zrobić. Powiedzieć komuś tak, by mu w pięty poszło, kazać wezwać menedżera czy wyjść? Wierzę jednak, że nie tędy droga. Nie o to przecież chodzi, by się obrażać na siebie, ale by się z sobą dogadywać.

Zamkowy upiór był uosobieniem najgorszych kelnerskich cech. On po prostu miał swoją pracę i swoich gości gdzieś. Gdyby sporządzić taką listę kelnerskiej chwały trzeba by do niej dodać jeszcze np. ignorancję (i nie mówię tutaj o kelnerach, którzy dopiero się uczą).

  • Co to za potrawa?
  • Nie wiem.
  • Jak przyrządzacie państwo wątróbki? 
  • Nie wiem.
  • Chciałbym zjeść jakiś regionalny przysmak. Czy może mi pani coś polecić?
  • Nie wiem.

Osobiście najbardziej nie znoszę jednak tykania. Zaczynam od "dzień dobry" i "czy mógłbym pana prosić o...", a w odpowiedzi słyszę coś w stylu "co ci dać?" albo, jeszcze gorzej, "co chcesz?". Nie trzeba być znawcą precedencji, żeby wiedzieć, kto w tej kelnersko-klienckiej sytuacji zajmuje bardziej uprzywilejowaną pozycję i kto na pewno arbitralnie nie powinien decydować o przechodzeniu na ty. 

Nie każda restauracja to krakowski "Wierzynek", gdzie wystarczy, by gość nieco poruszył się na krześle, aby kelner już stał obok, pytając z uśmiechem: "W czym mogę pomóc?". W tym samym Krakowie w Hotelu Francuskim istniała kiedyś restauracja prowadzona przez Adama Gesslera (cenami dań lunchowych konkurująca z innymi lokalnymi restauracjami). Ależ tam byli kelnerzy! Panowie mieli średnio po 50 lat. Służyli klientowi, ale żaden z nich służalczości nie miał wypisanej na twarzy. Królowali w swoich rewirach: "pana zapraszam tutaj", "dla państwa mam stolik pod oknem". Nie spoufalali się z klientem, nie wchodzili w żenujące konwersacje. Zbierali zamówienie, doradzali w dowcipny sposób, gratulowali wyboru. To byli prawdziwi "panowie na swoim". Na tym jak podejrzewam polegała duma z ich zawodu. Na pewno nie na udowadnianiu klientowi, gdzie jest jego miejsce.

Piszę ten tekst, bo sam pracowałem w czasie swoich studiów jako kelner. Piszę ten tekst, bo prowadzę firmę i wiem, co znaczą słowa "klient nasz pan". Piszę w końcu ten tekst, bo jestem konferansjerem i wiem, co to znaczy "być gospodarzem". Pomyślałem sobie, że tym wszystkim złym kelnerom za całe szkolenie wystarczyłaby ta jedna myśl: bądź dobrym gospodarzem. Reprezentuj domowników lub organizatorów imprezy wobec gości, bądź odpowiedzialny za funkcjonowanie miejsca, w którym pracujesz, pozwól gościom czuć się dobrze w Twoim towarzystwie (na wszelki wypadek w oparciu nie o własne wyobrażenie, lecz o uniwersalne zasady savoir-vivre’u). Nic więcej. No, może poza uśmiechem, którego nie warto zdejmować z ust.

Bycie kelnerem to niełatwa praca. Wiem o tym doskonale. Ale też wiem, że żadna porządnie wykonywana praca nie jest prosta. I wiem jeszcze jedno: jeśli nie podoba ci się twoje zajęcie, to je zmień. Szkoda, żeby gość tracił apetyt zanim zamówi wymarzone danie.