Zakończona 11 lutego 1945 roku, dokładnie siedemdziesiąt lat temu, konferencja Wielkiej Trójki w Jałcie dała nazwę porządkowi międzynarodowemu, który ukształtował się po II wojnie światowej. Istotą nowego ładu stał się dwubiegunowy podział świata między rywalizujące ze sobą supermocarstwa: Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Jednym z kluczowych elementów nowego porządku stała się hegemonia Moskwy w Europie Środkowo-Wschodniej. Hegemonia, która determinowała los narodów Środkowej i Wschodniej Europy które, jak Bałtowie pozbawione były własnej państwowości, bądź jak Polacy, suwerenności.

Jałta stała się symbolem umowy możnych tego świata, którzy w duchu XIX-wiecznego "koncertu mocarstw" podzielili między siebie strefy wpływów, decydując o losach milionów ludzi. Dla Polaków Jałta była i pozostaje symbolem "zdrady Zachodu". Społeczeństwo polskie nie mogło zaakceptować postawy aliantów zachodnich, w szczególności zaś Roosevelta, który był głównym rozgrywającym w negocjacjach ze Stalinem i godził się na żądania "wujka Joe", jak żartobliwie określano na Zachodzie sowieckiego despotę.   

"I potakuje mu Kaleka,
Niezłomny demokracji stróż:
Stalin, to ktoś na miarę wieku,
Oto mąż stanu, oto wódz!" tak pisał  o pozbawionym władzy w nogach Franklinie Roosevelcie Jacek Kaczmarski w wierszu pod wszystko mówiącym tytułem "Jałta" .Warto w tym miejscu przypomnieć, że aczkolwiek ten kurort stał się symbolem powojennego podziału stref wpływów, zasadnicze decyzje zapadły już w 1943 roku na konferencji Wielkiej Trójki w Teheranie.

Przyjrzyjmy się zatem bliżej sposobowi rozumowania człowieka, którego przedstawia się  jako głównego "zdrajcę" sprawy polskiej. Postawę Churchilla usprawiedliwiano bowiem słabnącą  pozycją Wielkiej Brytanii oraz stanowiskiem dominującego w anglosaskim sojuszu Roosevelta.

Postawa prezydenta wobec Stalina i ZSRR ewoluowała w czasie wojny pod wpływem radzieckiego wysiłku wojennego, który robił w USA ogromne wrażenie, przede wszystkim jednak na skutek uwarunkowań międzynarodowych. W polityce zagranicznej USA zawsze silnie obecny był (i jest) idealizm. Amerykanie chcą widzieć swój kraj jako państwo, które nie tylko może - ale z racji swojej potęgi - powinno odgrywać rolę obrońcy wartości takich jak wolność, demokracja, prawo narodów do samostanowienia. Uosobieniem tej postawy był prezydent Wilson, pod którego przywództwem USA wzięły udział w I wojnie światowej. Wilson prawdziwie wierzył, że Stany Zjednoczone mogą wpłynąć na taki kształt porządku światowego, który zabezpieczał będzie prawa także słabszych narodów i pozwoli uniknąć powtórzenia się horroru Wielkiej Wojny. Franklin Roosevelt był wysokim urzędnikiem tej administracji i bez wątpienia pozostawał pod wpływem poglądów reprezentowanych przez Wilsona. Był też jednak pragmatykiem. Kiedy objął urząd prezydenta w 1933 r. doprowadził do wznowienia stosunków dyplomatycznych między USA a ZSRR, choć komunizm miał w Stanach Zjednoczonych jak najgorszą reputację. Mało wszak interesowano się tym, co dzieje się w państwie sowieckim. Prezydent i jego ekipa z niepokojem śledzili politykę Niemiec i Japonii, nie zaś Stalina. Aczkolwiek współpraca niemiecko-radziecka w początkowym okresie wojny była oceniana w USA bardzo krytycznie, w 1941 r. zaatakowany przez Hitlera Związek Radziecki stał się naturalnym sojusznikiem osamotnionej w Europie Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych. W tym okresie Stalin nie mógł wszakże liczyć na uznanie przez Amerykanów swoich roszczeń do nabytków radzieckich z lat 1939-1940, także kosztem Polski. Stany Zjednoczone stały na stanowisku nieuznawania zmian terytorialnych dokonanych z pogwałceniem prawa międzynarodowego.    

Kiedy w 1942 r. Londyn był skłonny przyjąć część żądań Moskwy dotyczących radzieckich zdobyczy w Europie Wschodniej, jeden z najbliższych współpracowników Roosevelta, zawsze wyniosły i powściągliwy Sumner Welles określił brytyjskie stanowisko jako "extraordinary stupid" (warto chyba zacytować to w oryginale). Oświadczył też, że pójdą za tym kolejne żądania radzieckie, także dotyczące wschodnich terytoriów Polski, na co godzić się nie można. Co zatem zmieniło się w roku 1943, kiedy Roosevelt w Teheranie przyjmował do wiadomości oczekiwania radzieckie? Zmieniała się sytuacja międzynarodowa. Stalin nie zamierzał ustępować, zaś USA pragnęły przede wszystkim wygrać wojnę, w pierwszej kolejności z Niemcami, później zaś z Japonią. Oddajmy raz jeszcze głos doradcy FDR: "Zwycięstwo wojenne stanowiło i musiało pozostać głównym celem. Nie można było poczynić żadnego kroku politycznego, jakkolwiek korzystny mógł okazać się w przyszłości, jeżeli narażał na szwank lub oddalał zwycięstwo". Roosevelt wierzył głęboko, że zdoła porozumieć się ze Stalinem. Poświęcenie, jakim dla niepełnosprawnego, w 1945 r. już ciężko chorego człowieka były dalekie podróże do Teheranu i Jałty (Stalin nie chciał opuszczać ZSRR, bał się też latać samolotem, stąd wybór miejsc spotkań) wynikało z jego wiary w osobistą dyplomację. Godząc się na żądania Stalina miał świadomość, że Polska znajdzie się w orbicie wpływów ZSRR. "Nic więcej nie mogę teraz zrobić dla Polski" oznajmił FDR admirałowi Leahy po zakończeniu konferencji. Inny współpracownik usłyszał od Roosevelta, że postanowienia konferencji to "nie jest dobry wynik (...) jest najlepszy, jaki mogłem osiągnąć". Liczył najpewniej, że ZSRR dotrzyma zobowiązań dotyczących wolnych wyborów, jeśli główne polskie siły polityczne pogodzą się z faktem dominacji Moskwy w tej części Europy.    

Zarzut, który można postawić Rooseveltowi, sprowadza się najprościej rzecz ujmując do tego, iż amerykańskiego przywódcę cechowała ogromna naiwność w ocenie intencji Moskwy. Chciał wierzyć, iż Stalin może być partnerem w budowie ładu międzynarodowego po zakończeniu wojny. Pytanie, jakie były możliwości powstrzymania Stalina nawet gdyby  Roosevelt wykazał się większą przenikliwością. Jego następca, który trzeźwo oceniał Stalina i pod którego przywództwem USA weszły w okres zimnowojenny nie zmienił zasadniczo polityki amerykańskiej. Europa Wschodnia była stracona dla wolnego świata nie z powodu zasadniczych błędów polityki amerykańskiej, ale dlatego, że świat zachodni nie mógł wówczas skutecznie przeciwstawić się Stalinowi. Zwróćmy zresztą uwagę, że po wojnie polityka administracji Roosevelta i demokratów w ogóle znalazły się w ogniu miażdżącej krytyki republikanów. Republikańska administracja Eisenhowera proklamowała doktrynę wyzwalania, głosząc gotowość do wsparcia narodów dążących do wyrwania się spod dominacji radzieckiej. Kiedy jednak w 1956 r. wybuchła rewolucja węgierska, której celem było zerwanie tej podległości, tak bardzo antykomunistyczni i wojowniczy republikanie nie zrobili jednak nic. Pole manewru polityki amerykańskiej zmieniło się bowiem w niewielkim stopniu. Należy mieć świadomość, że tylko groźba militarna mogła w zasadniczy sposób wpłynąć na stanowisko Stalina i politykę radziecką wobec Europy Środkowej, w tym Polski, w 1945 r. Na tym polegał tragizm tamtej sytuacji i z tego wypływała bezradność aliantów zachodnich. Nie usprawiedliwia to wszak naiwności w ocenie intencji tego, z którym Roosevelt chciał budować nowy porządek. 

Dr Marcin Fatalski,
Absolwent Wydziału Historycznego UJ, doktoryzował się w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ w zakresie nauk o polityce. Zatrudniony w Katedrze Amerykanistyki UJ.
Organizator kilku międzynarodowych konferencji naukowych na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Członek Polskiego Towarzystwa Studiów Międzynarodowych