Użycie broni chemicznej w oazie Ghouta, stanowiącej przedmieścia Damaszku przybliżyło perspektywę uderzenia powietrznego USA na Syrię. Ewentualna interwencja prowadzona ma być z motywów humanitarnych, co sprawia, że wielu komentatorów przyrównuje ją do operacji NATO w Kosowie w 1999 roku. Aby jednak ta analogia była przydatna, to warto zadać sobie pytanie, czy doszłoby do ataku na armię Federacyjnej Republiki Jugosławii, gdyby w 1999 roku dysponowała ona kilkoma setkami pocisków balistycznych zdolnych do rażenia celów we Włoszech, Grecji i na Węgrzech?

Istota różnicy pomiędzy uderzeniem na Jugosławię a planowaną operacją przeciwko Syrii sprowadza się do tego, że ta pierwsza nie miała możliwości wykonania uderzenia odwetowego na terytorium atakujących ją państw lub ich sojuszników. Państwo Slobodana Miloševića nie było w sojuszu wojskowym z Iranem ani nie posiadało pokaźnego arsenału rakiet balistycznych średniego zasięgu zdolnych przenosić głowice chemiczne. To sprawia, że stawka w przypadku ataku na Syrię jest wielokrotnie wyższa. 

Czy Syria rzeczywiście dysponuje istotnym potencjałem militarnym, mogącym stanowić zagrożenie dla sojuszników Zachodu w regionie, a więc przede wszystkim Izraela i Turcji? Terytorium Syrii było przez setki lat terenem ścierania się wpływów mocarstw ościennych. Jednak gdy w na początku lat siedemdziesiątych XX wieku do władzy doszedł Hafez al-Asad, ojciec obecnego prezydenta, rozpoczął umacnianie państwa syryjskiego skoncentrowanego wokół armii. Bezwzględna i zręczna polityka Asada seniora umożliwiła niezbyt zamożnemu państwu zbudowanie sił zbrojnych uznawanych za najgroźniejsze w świecie arabskim. Kłami syryjskiej armii jest około tysiąc rakiet balistyczne ziemia-ziemia i przeciwokrętowych pocisków manewrujących dostarczonych przez Rosję, Iran, Chiny i Koreę Północną. Warto na marginesie zauważyć, że syryjskie siły zbrojne jako jedne z nielicznych poza obszarem byłego ZSRR są niemal wolne od uzbrojenia produkcji zachodniej. Rozbudowana armia, a w szczególności jej komponent rakietowy umożliwiał Syrii przez ostatnie cztery dekady odstraszać  Izrael, dominować nad  Libanem i hamować ambicje regionalne najpierw Iraku, a potem Turcji. Dzisiaj, ich potencjał odstraszania stanowi jeden z czynników najbardziej ważących na zawieszeniu decyzji o interwencji.

Z perspektywy większości krajów europejskich, w tym Polski, ewentualny atak na Syrię rodzi więcej problemów niż rozwiązań. Odbywając się bez sankcji Rady Bezpieczeństwa ONZ będzie stanowił pogwałcenie suwerenności niepodległego kraju, może wywołać syryjskie ataki odwetowe rakietami balistycznymi i jest wielce prawdopodobne, że nie przybliży zakończenia wojny domowej. Ta kalkulacja sprawia, że poza Francją, Wielką Brytanią i Turcją, europejskie kraje NATO nie widzą sensu w angażowaniu się w kosztowną interwencję o dużym stopniu ryzyka i małej skuteczności w zaprowadzeniu pokoju.

Kalkulacje prowadzone w Waszyngtonie biorą pod uwagę czynnik mniej dostrzegany w Europie: możliwość zniszczenia syryjskiego arsenału broni rakietowej. O ile dyplomaci z Departamentu Stanu, podobnie jak ich europejscy koledzy nie widzą politycznych korzyści z angażowania sił zbrojnych, to optyka wojskowych planistów nieco się różni. Stratedzy w Pentagonie zgadzają się zapewne z dyplomatami z Departamentu Stanu, że uderzenie na Syrię to interwencja wojskowa o niedużej skuteczności w rozwiązywaniu dramatów ludności cywilnej. Z ich perspektywy jest to jednak niepowtarzalna okazja do zniszczenia najpoważniejszego po irańskim arsenału broni operacyjno-strategicznych na Bliskim Wschodzie, zagrażającego interesom sojuszników USA. Ten argument zostanie z pewnością wykorzystany w rozmowach przedstawicieli administracji prezydenta Obamy z wpływowymi kongresmanami i jest bardzo prawdopodobne, że przeważy szalę głosów na rzecz interwencji.

Wpływ uderzenia na równowagę wewnętrzną konfliktu syryjskiego jest trudny do przewidzenia. Być może zniszczenie znacznej części strategicznych zasobów armii syryjskiej przyczyni się do wzrostu ilości dezercji i tym samym umożliwi rozkład reżimu. Jest co najmniej równie prawdopodobnym, że przetrwanie uderzania supermocarstwa umocni pozycję Baszara al-Asada, a opozycję zepchnie do roli kolaborantów sił Zachodu. Niezależnie od konsekwencji politycznych, zniszczenie syryjskich wojsk rakietowych nie poprawi sytuacji syryjskich cywilów ani nie ustabilizuje sytuacji w kraju. Jednak dla Waszyngtonu -  a także Ankary, Jerozolimy i Rijadu - Syria bez rakiet, to lepsza Syria.

Autor tekstu: Dr Łukasz Fyderek - politolog i orientalista, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, autor książki "Pretorianie i technokraci w reżimie politycznym Syrii". Zajmuje się badaniem dyktatur i transformacji ustrojowych w Azji Zachodniej i Afryce Północnej.