"Przez całą młodość nie myślałem o wstąpieniu do zakonu. Uważałem to za dziwaczne. Miałem fajny plan na życie, poważna dziewczynę, myślałem o małżeństwie" - mówi w rozmowie z Konradem Piaseckim dominikanin ojciec Maciej Zięba. "Nagłe odcięcie się wydawało mi się absurdalne, ale myślałem też, że jestem normalnym człowiekiem, słabym człowiekiem. To była taka huśtawka" - opisuje.

Konrad Piasecki: Czy jest tak, że dzieli ojciec swoje życie na czasy "przed" i kapłańskie, czy to nie jest najważniejsza cezura, z jaką kapłan ma do czynienia?

Maciej Zięba, dominikanin: Jest niesłychanie ważna. Oczywiście, nie odcinam się od tego, co wcześniej było. Ja właśnie wracam z Wydziału Fizyki we Wrocławiu, który ukończyłem. Byłem tam na debacie. Wiem, ile stamtąd wyniosłem i jakoś wróciłem na "miejsce zbrodni". Nie odcinam się też od doświadczenia "Solidarności", które wtedy miałem. Ale oczywiście jestem zakonnikiem. Dawniej to była symboliczna zmiana imienia i się mówiło: "Tamto życie odrzuć, zostaw, a to jest całkowicie nowe". Nie jest całkowicie nowe. Zapisało się we mnie dużo i jakaś mądra ciągłość, ale wyraźna zmiana.

Długo ojciec dochodził do tej decyzji o wstąpieniu do zakonu. Było tak trudno?

Nie. Przez większość młodego życia, a właściwie prawie całe w ogóle nie myślałem o wstąpieniu do zakonu. Uważałem to za dziwaczne. Jak odkryłem powołanie, to też nie od razu wstąpiłem, bo po fizyce trzeba było zapłacić duże pieniądze, albo odpracować. Musiałem odpracować trzy lata po prostu. Z tego względu dwa lata czekałem.

Już z tą decyzją podjętą?

Tak. Chociaż tak naprawdę w poniedziałki, środy i piątki miałem ją podjętą, a w pozostałe dni niepodjętą. To była taka huśtawka. W jedne dni sobie myślałem: "Po co masz marnować swoje życie i jak głupek śpiewać psalmy czy coś tam". W drugie dni myślałem: "taki grzesznik, taki facet jak ty... Pchasz się do zakonu - przecież to jest absurdalne". To była taka huśtawka, ale wiedziałem, że muszę iść, że to nie jest mój pomysł. Wstąpiłem i okazało się, że to jest świat zakonu, świat totalnie różnych duchowości. Okazało się, że ja mam genotyp dominikański, o czym nie wiedziałem. Gdzie indziej bym się bardzo dusił i pewnie bym wystąpił.

Co było najtrudniejsze w tej decyzji? Dlaczego te poniedziałki były inne od wtorków, a wtorki inne od śród? Czy to była kwestia uciech życia doczesnego i trudności rozstania się z nimi, czy zupełnie inna motywacja, zupełnie inne problemy, które się z tą decyzją wiązały?

To była kwestia pójścia radykalnie w nieznane. Miałem fajny plan na życie, radziłem sobie na studiach i miałem już dziewczynę poważną, bo to był już taki czas na poważną dziewczynę, w którym ja bardziej myślałem o związku małżeńskim niż ona. Miałem sensowny plan na życie. Jak wszyscy, chciałem mieć przyjemne życie. Nie powiem, żebym uciech życia nie lubił, bo z definicji one są przyjemne. Nagłe odcięcie się wydawało mi się absurdalne, ale myślałem też, że jestem normalnym człowiekiem, słabym człowiekiem... To jest chyba normalna huśtawka. Ale ślepo się trzymałem. Trudno, zegar bije, bije, jest godzina X, no to wystartowałem i poszło. I tak już idzie.

A co jest najtrudniejsze w życiu duchownego? Rozstanie z czym przynosi mu największy problem, kiedy jest już "po drugiej stronie lustra"?

Bardzo poważnym problemem, który trzeba twórczo przeżyć jest życie rodzinne. Rezygnujemy z wielkiej wartości. Jak ktoś rezygnuje, bo tego nie docenia, czyli nie lubi, to jest zła decyzja. Jan Paweł II gdzieś napisał, że ksiądz pozostaje samotny, żeby inni nie byli samotni. Jak to jest twórcze, to dobrze. Tak naprawdę najtrudniejsze jest to, że ciągle się trzeba nawracać. Ja już mam swoje lata, już bym sobie odpuścił, już swoje zrobiłem. Ale trzeba ciągle. Musiałem znowu pewne rzeczy przerobić, oczyszczać i jeszcze raz. I to jest rzeczywiście trudne.

A co jest za te kapłańskie wyrzeczenia największą i taką najfajniejszą nagrodą?

To, czego ja nigdy nie używam w podpisach czy w tytułach: tytuł "ojciec", którymi ludzie obdarowują księży zakonnych. Na początku jak człowiek ma te trzydzieści lat i mówią "ojciec" to jest zażenowany trochę... To ojcostwo duchowe też jest wspaniałe. Mam ogromną ilość wychowanków, wychowanek, przeżywam z nimi kłopoty, idziemy do góry, więc to ojcostwo szeroko pojęte jest największą nagrodą.