Rodzice niepełnosprawnych osób od wczoraj okupują budynek Sejmu. Domagają się godnego życia – ich głównym postulatem jest uzawodowienia całodobowej opieki nad ich dziećmi. Chcą spełnienia obietnic danych przez premiera w 2009 roku. Mówią, że są mamieni obietnicami pomocy, która jest odkładana w czasie. Dziś do protestu mają dołączyć rodzice niepełnosprawnych dzieci z Łodzi, Poznania i Krakowa.

Monika Gosławska: Jak zmieniło się pani życie w chwili, gdy dowiedziała się pani, że ma niepełnosprawne dziecko?

Maja Szulc: Miałam zupełnie inne plany. Dziś nie mam swojego życia, mam niewidomego syna. Moje życie polega na tym, że opiekuję się synem przez 24 godziny na dobę.

W jaki sposób pomaga pani państwo?

Tak naprawdę rodzicom nie pomaga. Dostaję 620 złotych świadczenia pielęgnacyjnego, które ma zastępować dochód, bo zrezygnowałam z pracy na rzecz opieki nad dzieckiem. Jest to śmieszna kwota. Te pieniądze nie starczają na nic. Dziecko niepełnosprawne dostaje natomiast 153 złote zasiłku pielęgnacyjnego - tak naprawdę mniej więcej tyle kosztuje jedna godzina rehabilitacji. To państwo zmusiło nas do wyjścia na ulice, do walki - po prostu nie mamy już siły.

Jakie są największe potrzeby syna?

Rehabilitacja. Syn ma też inne ubytki i jest ona dla niego bardzo istotna. Ostatnio nawet byliśmy zapisać go na masaż i najbliższy termin wyznaczono nam na listopad.

Rozumiem, że w takiej sytuacji to wy ponosicie koszty tej rehabilitacji?

My już nie mamy na to pieniędzy. Rodzina już nie chce pomagać, bo ile może pomagać. Dostawaliśmy od cioć, od wujków, a życie jest coraz cięższe. Powinniśmy te pieniądze dostawać od państwa.

Walczycie o godne życie, jakie formy protestu przed wami, jeżeli wasza walka nie przyniesie efektów?

Na pewno okupacja. Nie poddamy się. Mówimy o pomocy dla rodziców, a popatrzmy na same dzieci niepełnosprawne. Dostają 610 złotych renty socjalnej - jak dorosły niepełnosprawny człowiek może za to przeżyć?  Jak utrzymać mieszkanie, jak się wyżywić? Skąd wziąć pieniądze na rehabilitację? Przyszliśmy tu z naszymi obawami o przyszłość naszych dzieci.  Nie dopuszczę do tego, by moje dziecko, jak mnie zabraknie, żyło za 610 złotych.

(j.)