"Oficjalne zakończenie poszukiwań oznacza, że nie ma już możliwości, a przede wszystkim zasobów ludzkich, aby je kontynuować. Czasami się zdarza, że tak jak w tym wypadku pogoda się pogarsza, więc trudno jest narażać osoby poszukujące na niebezpieczeństwo kolejnego wypadku" - mówi w rozmowie z RMF FM himalaista Paweł Michalski, komentując zakończenie poszukiwań polskiego narciarza wysokogórskiego Olka Ostrowskiego, który zaginął na Gaszerbrumie II. "Karakorum to nie są Alpy - tam nie ma jako takiej pomocy górskiej, nie ma żadnego TOPR-u czy GOPR-u. Jeżeli nie pomogą wspinacze, którzy są na miejscu, a takowych nie ma, to nie ma kto pomagać po prostu" - dodaje.

Agnieszka Wyderka, RMF FM: Co oznacza oficjalne zakończenie poszukiwań Olka Ostrowskiego?

Paweł Michalski, himalaista: Oficjalne zakończenie poszukiwań oznacza, że nie ma już możliwości, a przede wszystkim zasobów ludzkich, aby je kontynuować. Czasami się zdarza, że - tak jak w tym wypadku - pogoda się pogarsza, więc trudno jest narażać osoby poszukujące na niebezpieczeństwo kolejnego wypadku. Tak jak było napisane w komunikacie - zrobili, co mogli. Miejscowi wspinacze wysokogórscy podeszli pod szczelinę i nic tam nie znaleźli. Musieli zawrócić ze względu na porę i dlatego, że pogoda się psuła.

Czy to oznacza, że już żadnych poszukiwań nie będzie?

W tej chwili jest końcówka sezonu w Karakorum. W bazie prawie nikt nie został oprócz Darka Załuskiego i Andrzeja Bargiela. Karakorum to nie są Alpy - tam nie ma jako takiej pomocy górskiej, nie ma żadnego TOPR-u czy GOPR-u. Jeżeli nie pomogą wspinacze, którzy są na miejscu, a takowych nie ma, to nie ma kto pomagać po prostu.

Rozumiem, że ci ludzie, którzy byli w ekipie, też nie mogą wrócić po prostu - to jest ponad ich siły.

W ekipie z Olkiem był jego kolega i przyjaciel Piotrek. Podejrzewam, że mało tego, że jest zmęczony, to jeszcze w jakimś szoku, ale w pojedynkę się nic nie zrobi. Inne ekipy międzynarodowe już się wycofały, skończyły sezon.

Co tam się mogło wydarzyć? Jaki jest możliwy scenariusz?

Doskonale pamiętam drogę z obozu pierwszego do obozu drugiego, która prowadzi słynną Banana Ridge - jest to grań wygięta w kształcie banana. Po tej grani nie można zjechać, bo ona jest wąska i stroma. Prawdopodobnie chłopaki zjeżdżali z lewej strony - przez lodowiec, który jest usiany szczelinami. Oni nie mieli innej drogi zjazdu. Musieli z lewej strony Banana Ridge zjeżdżać, ponieważ inaczej nie mogli dostać się na dół.

Jak wyglądają takie poszukiwania?

Miejscowi tragarze wysokościowi idą szukając kogoś lub wspinacze z innych ekip wyświadczają taką przysługę koleżeńską. Nie jest to nic oficjalnego, nic zorganizowanego od strony rządu, państwa czy jakiejś organizacji.

A jak duże są zazwyczaj takie grupy poszukiwawcze?

To zależy od tego, w którym momencie sezonu prowadzi się poszukiwania. Teraz już jest koniec sezonu i z tego co wiem, udało się zorganizować trzech tragarzy wysokościowych. To nie jest źle, tym bardziej, że zawsze czekał w Skardu helikopter, który mógł ewentualnie przylecieć i podjąć rannego. Myślę, że zrobiono wszystko, co jest możliwe, żeby znaleźć Olka.

Czy powinna powstać komisja, powołana przez Polski Związek Alpinizmu, która by się przyjrzała całej tej sytuacji?

Nie. Partner Olka, Piotrek na pewno opowie szczegółowo, co tam się wydarzyło. Zresztą byli świadkowie, którzy wiedzieli ten wypadek z obozu pierwszego. Tutaj nie ma jakichś niedomówień. Nie ma czegoś podejrzanego, żeby powoływać komisję. 

(mn)