Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy kontra Andrzej Kaniecki. Dziś sąd zdecyduje, czy zajmie się pozwem o naruszenie dobrego imienia pogotowia przez mężczyznę, który nazwał je "pijacką meliną" i oskarżył o zatajanie dokumentacji. Jego goryczy trudno się dziwić: piętnaście lat temu stracił syna, Dawida, w wypadku samochodowym. Pomocy pojechali mu wtedy udzielać pijany lekarz i sanitariusz.

Ojciec chłopaka od blisko dziesięciu lat opisuje sytuację w internecie. Nie szczędzi pogotowiu ostrych słów i pokazuje ułomność wymiaru sprawiedliwości. Podkreśla, że pracownicy pogotowia nigdy nie ponieśli konsekwencji za to, że feralnej nocy byli pijani. Skazano ich tylko za próbę oszustwa: na badanie trzeźwości tuż po wypadku jeden z nich wysłał kolegę. Późniejsze badanie krwi ostatecznie wykazało, że w czasie, kiedy był na miejscu wypadku w Strzyżawie, miał w organizmie ponad 2 promile alkoholu.

Ten lekarz jest pijany

Prawdopodobnie dlatego zbadał Dawida bardzo szybko, stwierdził zgon i odjechał wraz z sanitariuszem i pozostałymi pracownikami zespołu karetki. Tym bardziej, że dziwne zachowanie lekarza po jakimś czasie zwróciło uwagę świadków. Z początku zataczanie się i potykanie mężczyzny nie wzbudziło podejrzeń. W pewnym momencie doktor przewrócił się na jedną z kobiet, która z większą grupą zatrzymała się, by udzielić pomocy rannym. Kobieta krzyknęła: Ten lekarz jest pijany! Wkrótce po karetce nie było już śladu.

Chłopak daje znaki życia

Sprawy zapewne by nie było, gdyby nie jeden ze strażaków obecnych na miejscu wypadku. Uznał on, że chłopak jeszcze żyje. Razem z policjantem wezwali drugą karetkę. Później, w trakcie procesu, trzech niezależnych biegłych uznało, że zespół pierwszej karetki zbyt szybko odstąpił od badania rannego i mógł zrobić więcej, by ratować jego życie.

Niestety, drugi zespół mógł już tylko ponad wszelką wątpliwość potwierdzić zgon. Wiarygodność lekarza drugiej karetki ojciec Dawida też jednak podważa. To on stawił się na badanie krwi za swojego kolegę i podrobił podpis - tłumaczy mężczyzna. Dzięki temu przez krótki czas lekarz z pierwszej karetki mógł liczyć, że sąd nie uwierzy w to, że był pijany w pracy.

Picie alkoholu to... wykroczenie

Wyroki w tej sprawie zapadły tylko w zawieszeniu. Lekarz, formalnie wojskowy, odpowiadał również przed wojskowym sądem. Sprawa ciągnęła się ponad dwa lata, w końcu sędzia uznał picie w pracy za wykroczenie, które się... przedawniło. Po odejściu z pogotowia przez kilka lat pracował jeszcze w szpitalu w Kutnie. Teraz ma prywatną praktykę w Łodzi. Z kolei sanitariusza nadal zatrudnia pogotowie, mimo że w międzyczasie usłyszał jeszcze kolejne wyroki. Pierwszy - za paserstwo. Uległ już zatarciu. Drugi za pośredniczenie w sprawie wystawiania lewych zwolnień lekarskich.

Tego również ojciec Dawida nie rozumie. Jeśli wiem, że są ludzie, którzy popełniali przestępstwa i dalej się chełpią tym... to trudno mi się z tym pogodzić. Jestem tylko człowiekiem - mówi. Jak dodaje, nigdy nie miał intencji szkalowania pogotowia. Jego zdaniem, opowiada tylko o tym, jak zginął Dawid i nie odpuszcza tym, którzy listopadowej nocy powinni być trzeźwi, żeby pomóc jego synowi.

Mediacje zakończone fiaskiem

W sprawie sanitariusza pogotowie nie znalazło podstaw, by zwolnić go z pracy. Sprawę szkalujących wpisów w internecie dyrektor placówki zgłaszał prokuraturze, ale ta z kolei nie znalazła podstaw, by się nią zająć. Ostatnio dyrektor pogotowia chciał załatwić sprawę przy pomocy ugody. Domagał się od ojca Dawida przeprosin w lokalnej prasie. I tu jednak sprawy nie udało się załatwić po myśli pogotowia. Andrzej Kaniecki odmówił twierdząc, że jeśli ktokolwiek zapyta go o wypadek i załogę karetki, która wtedy nie pomogła jego synowi, będzie mówił prawdę. Jak dodaje, przyświeca mu idea: nigdy więcej podobnych przypadków. Co się jeszcze musi stać, by ludzie zrozumieli, że alkohol nie może być ważniejszy od życia tych, którzy czekają na ratunek? - pyta retorycznie.