Wczoraj przed godziną 14 samolot pilotowany przez kapitana Tadeusza Wronę został przechwycony przez poderwaną w trybie alarmowym z bazy w Łasku dyżurną parę myśliwców. Dwa F-16 miały za zadanie udzielić pilotowi pasażerskiej maszyny wszelkiej niezbędnej pomocy.

Dwa F-16 nawiązały kontakt z boeingiem kilkanaście minut po alarmie. Kapitan Wrona połączył się z dowódcą pary, kapitanem Krasem, który wykonywał to, o co on go poprosił, czyli wszedł pod boeinga i obejrzał, jak wygląda stan podwozia. Ponieważ podwozie się nie wysunęło - zameldował o tym. Kapitan Wrona poinformował go, że będzie wypuszczał podwozie awaryjnie - tłumaczy rzecznik Sił Powietrznych Robert Kupracz.

Luki podwozia pozostały zamknięte także wtedy, kapitan Wrona prosił więc pilotów F-16 o potwierdzenie wysunięcia tzw. ostrogi, chroniącej ogon maszyny przed oderwaniem przy uderzeniu o ziemię. Nasz pilot potwierdził, że to urządzenie się wysunęło, w związku z tym pan kapitan Wrona podjął decyzję o podjęciu lądowania awaryjnego - dodaje Kupracz. Procedury nakazują, by para dyżurna eskortowała maszynę do samego lądowania, tak było i wczoraj.

Piloci F-16, którzy eskortowali boeinga, chcą osobiście podziękować kapitanowi lotu 16

Agnieszka Wyderka: W jakim momencie dowiedzieliście się panowie, że ten samolot ma kłopoty nad lotniskiem w Warszawie?

Kpt. Michał Kras: Odebraliśmy telefon, zaczęliśmy się ubierać, momentalnie dostaliśmy sygnał na poderwanie. W 10 minut byliśmy w powietrzu. Szczerze powiedziawszy całą tę drogę ja i mój serdeczny kolega liczyliśmy na to, że powiemy im, że mają to podwozie. No niestety tak się nie stało tak, że nie byliśmy być może tą ekipą, która przynosiła hiobowe wieści, natomiast je potwierdziliśmy. Następnie podlecieliśmy troszeczkę bliżej, żeby wzrokowo ocenić całość tego zdarzenia i instruowani przez załogę, co chcieli by od nas usłyszeć, jakie informacje są dla nich kluczowe, przekazywaliśmy to, co widzieliśmy. Nie wiedzieliśmy żadnych zniszczeń, podcieków, podwozie było całkowicie schowane. Jedynie klapy zaskrzydłowe był wypuszczone, co też przekazaliśmy załodze.

A jakie było uczucie, kiedy już pan wiedział, że ten samolot szczęśliwie wylądował?

Kpt. Krzysztof Duda: Było duże zadowolenie. Tryskaliśmy z Michałem emocjami. Zwykle w radiu zachowuje się taki wojskowy szyk. Nie mówi się za dużo, tylko te najbardziej potrzebne rzeczy, ale w przypadku takich emocji, trudno jest je jakoś opanować no i parę tych słów jednak człowiek rzuci w to radio, że dobra robota, że fajnie wszystko szczęśliwie się skończyło.