Od dawna mam swoją prywatną listę kolędowych przebojów, takich które do żywego mnie poruszają i zapraszają do nieba ale też takich, które mnie drażnią.

Nie umiem śpiewać, ale lubię słuchać. Tę zasadę stosuję również do kolęd, bez których również osobnikowi tak muzycznie niememu jak pień, trudno wyobrazić sobie święta Bożego Narodzenia. A gdy słucham to nie tylko przeżywam, ale również analizuję, myślę, przyglądam się temu, gdzie przenosi mnie tekst.

A gdyby tak śpiew kolęd potraktować jak lustro, w którym przeglądamy się co roku, generując regularny raport o stanie naszej wiary, nadziei i miłości?

Od dawna mam więc swoją prywatną listę kolędowych przebojów, takich które do żywego mnie poruszają i zapraszają do nieba i takich które mnie drażnią. Każdy z nas taką listę byłby w stanie pewnie zrobić. Może warto, bo pomoże nam się zastanowić, co my tak naprawdę wyśpiewujemy pod choinką? Jak to się ma do tego, w co wierzymy, na co mamy nadzieję?

1. "Bóg się rodzi"

Polecamy felieton ks. Węgrzyniaka na temat tej kolędy.

2. "Mizerna cicha, stajenka licha"
 
Gdy po raz pierwszy usłyszy się melodię tej kolędy, można odnieść wrażenie, że narodzenie Jezusa było jednym z najsmutniejszych wydarzeń w historii ludzkości. To przypadek podobny do słynnej pieśni wielkanocnej "Zmartwychwstał Pan", która z powodzeniem mogłaby swą dynamiką „obsłużyć“ niejeden pogrzeb, albo "Wesoły nam dzień dziś nastał", które śpiewa się zwykle tak, że wesołości nie ma w tym za grosz, Alleluja brzmi jak wycie do księżyca, słowem – przekonujemy świat, że choć grób jest pusty, choć śmierci już nie ma, to nam i tak mimo wszystko jest smutno.
 
Melodia tej kolędy wpisuje się w poetykę często obecną w starych, kościelnych pieśniach. Piękno równa się powaga plus patos a jedyną dopuszczalną formą kontemplacji tajemnicy Wcielenia, jest lamentowanie i wyrażanie współczucia Jezusowi, że musiał stać się człowiekiem. A co, jeśli nie musiał, ale chciał? Jeśli doświadczenie stania się Człowiekiem nie było dla Niego zesłaniem, degradacją a cudownym, pięknym i głębokim doświadczeniem (bo pozwoliło najbardziej przezeń ukochanym ludziom, zbudować z Nim zupełnie nowej jakości relację)?

Dlaczego więc ten utwór aż tak wysoko w zestawieniu? Ze względu na przepiękny tekst Teofila Lenartowicza. Wszystko tu tchnie spokojem, nadzieją, jest tak proste, jak to tylko możliwe i odbywa się pod romantyczną malowaną tęczą.
 
Ta cisza, a zarazem ten kosmiczny przewrót, którego znakiem są anieli, którzy w locie stanęli i pochyleni klęczą (to zresztą obraz wzięty z Protoewangelii Jakuba, widać że autor porządnie naczytał się apokryfów). Owo Piekło zawarte, niebo otwarte – czyż można prościej i dobitniej wytłumaczyć konsekwencje narodzenia Jezusa na ziemi, jakościową zmianę, która dokonała się w kondycji śmiertelników? Tę zmianę orientacji religijnego myślenia, ukierunkowania refleksji, dotąd skupionej na unikaniu Szeolu i Bożego gniewu, odtąd – przepełnionej nadzieją na wieczne życie w pełni szczęścia z Bogiem i jego świętymi? Hej ludzie prości, Bóg z nami gości, skończony czas niedoli! On daje siebie, chwała na niebie, mir ludziom dobrej woli. Cóż więcej można do tego dodać?
 
3. "Cicha noc, święta noc"

Bo tu wreszcie nie ma lamentów, płaczów, biadolenia że Jezusowi zimno w nóżki, a rodzice przybici i zalęknieni, bo oczami duszy widzą już Golgotę. Tu Maryja czuwa sama uśmiechnięta nad Dzieciątka snem. Zastanawia mnie zawsze, co prawda, dlaczego Maryja czuwa sama, dlaczego autor kolędy, austriacki wikary, ks. Józef Mohr (kolędę „spolszczył“ kompozytor Piotr Maszyński), znalazł w niej miejsce dla aniołów i trzód, a nie znalazł dla świętego Józefa, ale zakładam roboczo, że imiennik autora po prostu w tym momencie położył się zmęczony (i pewnie zestresowany całą sytuacją) spać. Melodia (ułożona podobno przez organistę parafii, w której pracował ks. Mohr) idealnie ilustruje zresztą wizję autora tekstu: w tej kolędzie słyszę ciszę, ale tak jasną i radosną, że jakby miała za chwilę wybuchnąć. Widzę świat, w którym za chwilę dojdzie do Wielkiego Wybuchu Miłości. W chwili, którą uchwycił ksiądz Mohr, ten proces już się toczy, już wiadomo, że to się stanie. Każdy zawodowy teolog zarzuci mi bełkot, ale ja nie umiem tego określić inaczej: w tej kolędzie widzę zbawienie w chwili stworzenia.
 
4. "Dzisiaj w Betlejem"

Bo to czysta radość i nic więcej (podobnie zresztą jak Triumfy Króla Niebieskiego albo Przybieżeli do Betlejem. Z całej tej kolędy najbardziej lubię zaś ten jeden wers, w którym i Józef święty, i Józef święty Ono pięlęgnuje. Ja wolę właśnie tak: święty Józef, a nie: Józef stary (co przez niektórych przekręcane było podobno na Józef Stalin, podobnie – skoro już jesteśmy w okołobożonarodzeniowych klimatach – jak notorycznie zmieniano Pan Bóg przyjdzie, z rzeszą świętych k’nam przybędzie na z rzeszą świętych na mszy będzie etc.).
 
Mając do wyboru dwie funkcjonujące w naukach teorie, wybieram tę według której Józef był po prostu rówieśnikiem Maryi, młodym chłopakiem, który nie zostawił żony z noworodkiem, zakładając że to kobieca rzecz, a po prostu pielęgnował Małego: może go przewijał, może tulił, może pomagał karmić. Wolę takiego Józefa, młodego tatę z wypiekami na twarzy, uważającego by nic nie zepsuć, by jakimś niezgrabnym ruchem nie urazić kruchego dzieciaczka, od starca co widział już wszystko, zadumanego nad żłóbkiem nad losami ludzkimi, konceptami Jahwe i kondycją Wszechświata. Wolę życie, bo o czym jest ta noc, jeśli nie o życiu, nie o pięknie życia?
 
Przeczytaj cały tekst Szymona Hołownia na Portalu Stacja7.pl