Sławomir Mrożek uciekał od przyklejonej mu gęby wesołka. Jego ironia była podszyta smutkiem. W "Portrecie" z 1987 roku pytał nie o to, czy sprawiedliwość dosięgła katów i dawnych donosicieli. Zastanawiał się, czy byliby w stanie, tak po ludzku, zająć się swoimi ofiarami.

Po śmierci Sławomira Mrożka przeczytałem znowu jego najważniejsze dramaty: Tango, Policję, Ambasadora, Portret, Pieszo, Emigrantów i Miłość na Krymie. Znowu śmiałem się też do łez z jego genialnych rysunków i opowiadań.

Przy ponownej lekturze najbardziej wstrząsnął mną Portret - trochę niedocenione rozliczenie się Mrożka ze stalinizmem i w ogóle z tak zwanym PRL-em.

Bohaterów jest dwóch: Anatol i Bartodziej. Ten drugi doniósł na pierwszego, którego skazano na śmierć. Uratowała go amnestia. Donosiciel chce, by ofiara go osądziła.

Pod koniec lat 80. miałem okazję zobaczyć zarówno krakowską, jak i warszawską inscenizację tej sztuki. W stolicy reżyserował Kazimierz Dejmek, a niezapomniane kreacje stworzyli Jan Englert, Piotr Fronczewski i Anna Seniuk. W Krakowie Jerzy Jarocki obsadził w głównych rolach Jerzego Radziwiłowicza, Jerzego Trelę i Danutę Maksymowicz.

Dziś ponowna lektura Portretu przywołuje tamte przedstawienia. W pamięci majaczy genialna scena gry w szachy Englerta z Fronczewskim i Radziwiłowicz popychający Trelę na wózku inwalidzkim.

Mając dwadzieścia lat byłem gotowy do przyjęcia każdej propozycji ideologicznej bez zaglądania jej w zęby, byle tylko była rewolucyjna (...). I tak miałem szczęście, że nie urodziłem się Niemcem, rocznik - powiedzmy 1913. Byłby ze mnie hitlerowiec, ponieważ technika werbunku była taka sama. Ale dlaczego na szczęście, skoro nie było zasadniczej różnicy między nazizmem a komunizmem? - napisał Mrożek w 1987 roku, gdy Portret ujrzał światło dzienne.

Dziś, gdy minęło ćwierć wieku od premiery, w dniu pogrzebu Sławomira Mrożka świetnie widać, że Portret to wspaniała metafora PRL-u, w którym dramaturg żył, wykształcił się, który wysławiał i z którego szybko uciekł. Ale to nie tylko sztuka o wszechobecnym donosicielstwie. To sztuka o zadośćuczynieniu, sztuka o tym, co jesteśmy gotowi naprawdę zrobić, by zmazać swoje winy. Bartodziej musi zaopiekować się sparaliżowanym Anatolem, na którego kiedyś doniósł. Musi zająć się chorym człowiekiem, a nie chorymi ideami.

Mrożek pytał w Portrecie nie o to, czy sprawiedliwość dosięgła katów i dawnych donosicieli, często żyjących do dziś, na dużo lepszym poziomie niż ich ofiary. Pytał, czy byliby w stanie, tak po ludzku, bezinteresownie zająć się teraz swoimi ofiarami, pomóc im. Zostawił nam to pytanie.

Sławomir Mrożek uciekał od przyklejonej mu gęby wesołka. Był "staroświeckim postępowcem i ironistą podszytym niezłym smutkiem" - pisze Tadeusz Nyczek we wstępie do tomu Mrożek - Tango z samym sobą. Szedł za Gombrowiczem, który twierdził, że świat powinien się wspierać na mocniejszych fundamentach niż groteska, maska i gęba, choćby dlatego, że życie jest bólem i to często dosłownym i że wtedy przydają się wiara, metafizyka, miłość i bezinteresowna pomoc.