W dyskusji o frankach szwajcarskich, kredytach i sytuacji kredytobiorców dominuje przerażająca ignorancja ze strony dziennikarzy i przerażająca stronniczość ze strony ekspertów i komentatorów, będących w znakomitej większości graczami na rynku i oczekującymi od nas, konsumentów określonych reakcji i zachowań, by - mówiąc wprost - dalej zarabiać.

Ludzie, którzy przed dekadą zaciągnęli kredyty nazywane frankowymi zostali w Polsce oszukani przez banki, postępujące i działające jak w Bantustanie, zresztą nadal w naszym kraju zachowujące się jak w Bantustanie. Nie chodzi o żadną wysokość raty, kurs franka , czy inne drobiazgi, chodzi o nielegalne i skrajnie niekorzystne, wręcz bandyckie i lichwiarskie zapisy w umowach, o czym co za chwilę.

Nie mogę już słuchać tego bezczelnie głupiego argumentu, że każdy jest przecież dorosły i wiedział, co podpisywał. Jak rozumiem zwolennicy tego poglądu uważają, że lekarzowi ufać nie musimy, mamy taką wiedzę medyczną jak on, prawnik też nie powinien zachowywać się etycznie, nie musimy mu ufać, bo przecież od razu zauważymy, że reprezentując nas, na złe paragrafy się powołuje. Otóż tam, gdzie występuje wiedza specjalistyczna, niezbędna jest etyka, w Polsce bankowcy, bo nie bankierzy przecież, jej nie posiadają.

Od razu przyznam się - mam kredyt, którego bank udzielił mi w złotych polskich i waloryzował w franku szwajcarskim, spłaciłem go praktycznie w całości przed czasem. Mimo to ruszam do sądu, bo nie lubię być oszukiwany, oczywiście to oszustwo było możliwe tylko z powodu naszej ignorancji i ekonomicznej niewiedzy, ale powtarzam - jak idę do dentysty, to nie kończę najpierw studiów medycznych. Ad rem.

Moja podpisana z bankiem umowa roi się od klauzul zakazanych i niedozwolonych. To nazywam oszustwem. Otóż banki podpisywały umowy zawierające zapisy nielegalne, naruszające równość stron i dobre obyczaje. Niestety w Polsce dopiero po latach zaczęto te zapisy wpisywać do katalogu zakazanych.

W mojej umowie, jak w większości umów zawartych przed 2007 rokiem są następujące, nielegalne klauzule, dotyczące przeliczenia kredytu udzielonego mi w złotych na franki szwajcarskie, nielegalny paragraf o sposobie przeliczania raty kapitałowo-odsetkowej na franki szwajcarskie, zakazana klauzula o ustalaniu oprocentowania kredytu przez zarząd banku i na koniec nielegalny  paragraf o poddaniu się egzekucji, naruszający zapisy Prawa Bankowego.

Dlaczego banki świadomie grały w ten sposób, a teraz siedzą cichutko, czekając na przedawnienie roszczeń? Bo zarabiały na tym wspaniale  i można powątpiewać, czy rzeczywiście frankowicze  zaoszczędzili i płacili mniej, niż mający kredyty w złotych.

Już pierwsza z nielegalnych klauzul w mojej umowie dała bankowi ponad 6 tys. franków czystego zysku, a ja przez dwa lata od podpisania umowy nie wiedziałem, ile wynosi moje zadłużenie. Kolejne klauzule dawały bankowi kolejne zyski - chodzi o spread i autorytarnie ogłaszane oprocentowanie.

I co się dzieje, po tym jak UOKiK uznał takie zapisy za klauzule niedozwolone, czyli nigdy nie istniejące i nie obowiązujące stron. Ano nic się nie dzieje, bank powinien renegocjować umowę, przeliczyć kredyt itp. ale nic nie robi. Pozwany do sądu po przegranej nie wykonuje wyroku. Bankowcy z naszego Bantustanu czekają po prostu na przedawnienie roszczeń, bo gdyby do sądów ruszyła większość frankowiczów, parę banków przestałoby istnieć. Sądy w Polsce już praktycznie zdelegalizowały kredyt w złotych, waloryzowany w obcej walucie. Jednak by wygrać z bankiem, należy się procesować przez wiele lat i zainwestować w to co najmniej parę tysięcy złotych, a jak wiadomo, zadłużeni raczej wolnych środków nie mają. I na to też liczą banki, bo przecież nie boją się rządu czy nadzoru bankowego - ci jak nic nie robili tak i nie zrobią.