​Władimir Putin rozgrywa sprawę Edwarda Snowdena, podobno wciąż koczującego w zamkniętej strefie lotniska Szeremietiewo, z prawdziwą wirtuozerią. Nie pochwala, ale i nie zamierza wydawać zbiega Amerykanom. Nazwał nawet Snowdena współczesnym dysydentem i porównał go do legendarnego Andrieja Sacharowa, który najpierw uczestniczył w radzieckim programie jądrowym, a potem został obrońcą praw człowieka, nagrodzonym w 1975 roku nagrodą Nobla.

Tego rodzaju rosyjskich "dysydentów", byłych pracowników służb specjalnych, Władimir Putin ściga po świecie bez litości, by "dopaść ich nawet w kiblu", jak kiedyś łaskaw był się wyrazić, mówiąc o terrorystach z Czeczeni. Przykładem doskonałym, ale nie jedynym, jest tu los Aleksandra Litwinienki, byłego oficera FSB otrutego radioaktywnym polonem w Londynie.

Co mógłby ujawnić "rosyjski Snowden"? W Rosji od końca ubiegłego wieku działa system SORM, co jest skrótem od Sistiemy Operatiwno Rozysknych Meroprijatij. SORM-1 to system podsłuchiwania rozmów telefonicznych działający od 1996 roku. SORM-2 to program opracowany i przygotowany cztery lata później, zajmuje się przeczesywaniem internetu i śledzeniem komunikacji odbywającej się w sieci. Oczywiście, wszystko to jest "tajne łamane przez poufne".

Rosjanie są oszczędni i cały koszt technologicznego zabezpieczenia przechwytywania rozmów telefonicznych czy treści wysyłanych przez pocztę elektroniczną ponoszą firmy telekomunikacyjne. Mówiąc językiem prostym, każdy operator telefoniczny i internetowy musi udostępnić wtyczkę, do której podpina się Federalna Służba Bezpieczeństwa. To, co ściąga i co monitoruje FSB, jest już tajemnicą. Nikogo o niczym się nie uprzedza. Praktycznie od 2006 roku tajemnica korespondencji jest już w Rosji fikcją. Co prawda rosyjska konstytucja gwarantuje, że naruszenie tajemnicy korespondencji może odbywać się tylko na podstawie decyzji sądu, ale już zbieranie informacji o użytkowniku, o numerach, na które dzwoniono, czy o miejscu w którym znajduje się właściciel telefonu komórkowego takiej sądowej sankcji nie potrzebuje. Służby o śledzeniu nie informują, mają przecież swoją wtyczkę u operatorów. Dlatego jakakolwiek kontrola ich działalności staje się niemożliwa - pisał o tym niedawno Jurij Rawicz w opozycyjnej Nowoj Gazietie.

Taki "rosyjski Snowden", gdyby się pojawił, mógłby wiele powiedzieć o bezustannym inwigilowaniu opozycyjnych działaczy, których nagrane telefoniczne rozmowy wypływają w kontrolowanych przez władze mediach wtedy, gdy jest to dla Kremla wygodne. Różnica między USA a Rosją sprowadza się bowiem do tego, że w Ameryce inwigiluje się w imię bezpieczeństwa państwa, a w Rosji chodzi o bezpieczeństwo władzy.