​Kiedy pierwszy raz zabrałem do Krakowa moją żonę i wracaliśmy do Warszawy na peronie trafiłem na Jerzego Bahra, wymieniliśmy uprzejmości i tyle. Ambasador był już po zakończeniu misji, już zderzał się ze swoimi problemami. To chyba był 2012 rok, sierpień.

​Kiedy pierwszy raz zabrałem do Krakowa moją żonę i wracaliśmy do Warszawy na peronie trafiłem na Jerzego Bahra, wymieniliśmy uprzejmości i tyle. Ambasador był już po zakończeniu misji, już zderzał się ze swoimi problemami. To chyba był 2012 rok, sierpień.
Jerzy Bahr /Marian Paluszkiewicz /PAP

Trzy lata wcześniej spotkaliśmy się na Klimaszkina, w jego moskiewskim królestwie, czyli w polskiej ambasadzie. We dwójkę. Poprosiłem ambasadora o opowiedzenie historii polskiej flagi, która dzisiaj jest tak pięknie prezentowana. Wówczas nie była. Ambasador opowiedział mi historię biało-czerwonej flagi z września 1939 roku, którą owinięty żołnierz z ambasady przeniósł przez Bliski Wschód i Afrykę, by w końcu wróciła do Moskwy. Ta flaga z odręczną datą zapisaną jest dzisiaj chlubą ambasady. Pięknie się prezentuje. Miałem w tym mały swój udział.

Pan Jerzy Bahr był powściągliwy, nie bratał się zbytnio z dziennikarzami, ale mimo to wiem i widziałem to, i obserwowałem, że katastrofa smoleńska rozbiła w drzazgi jego świat. Nie potrafił tego zracjonalizować, jak wielu Polaków.