"Na pewno były wybuchy, o tym świadczą ustalenia biegłych czy też profesorów, czy doktorów habilitowanych zgromadzonych przy konferencji smoleńskiej" - mówi w Porannej rozmowie w RMF FM Małgorzata Wypych. Czy według wdowy po Pawle Wypychu, który zginął w Smoleńsku, oznacza to zamach? "To jest daleko posunięte – ja mówię, że był wybuch, natomiast ta wersja zamachu wciąż jest badana, więc tak, mógł to być zamach" - stwierdziła. "Ja nie wykluczam absolutnie tego, że było jakieś działanie intencyjne osób trzecich (…). To jest dokładnie to, co ustaliła prokuratura, jeśli chodzi o umyślne działanie" - uznała posłanka PiS.

Robert Mazurek: Dzień dobry, państwa i moim gościem jest Małgorzata Wypych, żona świętej pamięci Pawła Wypycha, który zginął w katastrofie smoleńskiej. 

Małgorzata Wypych: Dzień dobry panie redaktorze, dzień dobry państwu.

Pani poseł, jest pani harcerką? Pani powiedziała, że ciągle jest, prawda?

Tak.

Pani  mąż był harcerzem. Taka grzeczna harcerska para?

Na pewno harcerska para i normalna para.

Pani mąż był człowiekiem dość skromnym, powiedziałbym takim raczej człowiekiem drugiego planu - nie rzucał się w oczy. Pamiętam jak wystąpił w telewizji przedstawiony jako "pan Paweł"... Pani mnie poprawi?

Nie, nie, nie. To była sytuacja, kiedy któregoś razu spadł pierwszy śnieg i razem z dziećmi poszliśmy na górkę obok naszego osiedla i akurat była telewizja. Nawet się śmialiśmy: "Paweł, zobaczysz jak za moment cię ktoś zgarnie". I rzeczywiście, podeszła pani redaktor... podszedł ktoś z kamerą i pytał o pierwszy śnieg, o pierwsze wrażenia i tak dalej, i tak dalej. I na tym się skończyło. Po śmierci już Pawła, gdy byłam w tej stacji, to okazało się, że właśnie jest anegdota w postaci historii o "Pawle z Gocławia". Okazało się, że na tę realizację pojechała jakaś młodziutka asystentka.  

Która nie wiedziała... widziała mężczyznę z dziećmi i podpisała "Paweł z Gocławia".

Dokładnie tak, w momencie kiedy oglądali ten materiał w studio i zobaczyli ministra z podpisem "Paweł z Gocławia", to bardzo się ucieszyli.

A jakiś czas później przyszła ta straszna katastrofa i pani powiedziała wtedy tak, że można usiąść  i rozpaczać, a można też działać. I pani zaczęła działać. Ale jak to jest - pani od razu, 10 kwietnia, "bach", cios w głowę  - i pani od razu zaczyna działać?  

To znaczy, niestety, z perspektywy tych siedmiu lat mogę powiedzieć, że tak, że włączyłam tak zwaną "zadaniówkę". Pierwszą myślą, którą wtedy miałam, było: "Boże, jak ja to powiem Pawła rodzicom?". Oni stracili pierwsze dziecko, siostrę Pawła, 11 lat wcześniej.

Teraz się dowiedzieć, że drugie dziecko...

Tak, dokładnie... natomiast, oni już wiedzieli...

Nie musiała pani tego mówić?

W momencie, kiedy pożegnałam już Pawła, zajęłam się swoimi rzeczami. Potem wstała córka, włączyła telewizję na bajkę, a ja  dopiero z telefonu mojej mamy dowiedziałam się, że coś się dzieje z samolotem.

A oni dowiedzieli się - mówię o pani teściach - pewnie z telewizji, tak?

Myślę, że tak, bo oni bardzo śledzili te uroczystości, w których szczególnie uczestniczył Paweł.

No i to jest taka sytuacja, w której nie da się inaczej powiedzieć inaczej, że jakiś wielki szok i że świat się wali na łeb?

To znaczy tak, to jest..

Ludziom się często świat wali na głowę.

Czas staje w miejscu na kilka sekund.

Takie poczucie - też to wiem z pani wywiadu - dlaczego świat nie umarł, dlaczego ludzie się śmieją, dlaczego tańczą...

Tak, jest takie poczucie - dlaczego nikt nie dzieli mojego bólu, mojej tragedii... Jak rozmawiam - ponieważ miałam tę możliwość w swoim życiu, po śmierci Pawła dzielić się swoimi doświadczeniami, pomagać innym ludziom, którzy akurat przeżywają właśnie żałobę i są po tak zwanej stracie -  to są takie nasze wspólne wspomnienia, że ktoś nie jest w stanie tego zrozumieć, że świat dla mnie się skończył. 

Ale dla pani akurat nie mógł się skończyć ten świat, bo pani miała małe dzieci - i w tej chwili też skądinąd nieduże jeszcze. Trzeba się było nimi najzwyczajniej w świecie zająć.

To, co wydarzyło się po 10 kwietnia, również i mnie zaskoczyło. Byliśmy taką typową rodziną, gdzie to mężczyzna troszeczkę trzyma ten ster, jest głową rodziny. Ja tego za bardzo nie czułam, że byłam tą szyją, ale podobno rzeczywiście tak było. I bardzo wiele osób później mi nawet mówiło, że obawiało się, co będzie z tą rodziną, czy ona się nie załamie, bo straciła ważny filar. To jest tak, jak z przejmowaniem funkcji przez inną część organizmu. W naszym przypadku to ja się stałam głową rodziny.

Nie tylko głową rodziny, ale również politykiem, została pani posłanką. Dlaczego w ogóle, skąd ten pomysł by iść do polityki?

To była bardzo bardzo trudna decyzja. Pamiętam, że - na szczęście - na jej podjęcie miałam kilka dni. To było takie...

Rozumiem, że dostała pani propozycję, by kandydować do Sejmu?

Dostałam propozycję, to się jak gdyby wpisuje w moją filozofię, że nic nie dzieje się przypadkiem - skoro Pan Bóg postawił to przede mną, to znaczy, że muszę skorzystać z tej loterii, bo właśnie wygrywam ten bilet. I rzeczywiście, sama kampania, i później wynik wyborów również był miłym zaskoczeniem. Wygrałam głosami zarówno tutaj warszawiaków, jak i Polonii, bo jednym z obszarów mojej działalności jest opiekowanie się właśnie Polonią, czyli naszymi rodakami poza granicami. I nagle okazało się, że to jest rzeczywiście moje miejsce.

Pani poseł, ponad milion złotych zebrał społeczny komitet budowy pomnika. I pomnika jak nie było, tak nie ma. Nie pytam, co z pieniędzmi, ale co z tym całym pomysłem. Kiedy pomnik? Kiedy pomnik i gdzie?

Wydaje mi się, że pewne rzeczy powinny dojrzewać. Był pomysł na pomnik na tyłach Teatru Wielkiego - na szczęście to upadło.

To jest pomysł urzędu miasta.

To jest pomysł urzędu miasta, natomiast...

Pani uważa, że to jest zła lokalizacja?

Jeżeli ktoś był tam, i widział, to raczej nie będzie zachwycony tą lokalizacją.

To jest taki mały skwerek, taka mała zajezdnia autobusowa w tej chwili.

Właśnie, panie redaktorze, zajezdnia.

Ale zajezdni może nie być, zajezdnię można przenieść.

Wydaje mi się, że to akurat miało być koło zajezdni, ale nie będziemy tutaj wnikać. Natomiast co innego jest ważne - ważne jest to, że ta idea pomnika, a w zasadzie idea upamiętnienia tych osób, które zginęły, jest nadal żywa.

Pani uważa - jak się domyślam - że pomnik powinien stanąć w centralnym miejscu Warszawy. A czy upiera się pani, że musi on stanąć przed Pałacem Prezydenckim?

Tak naprawdę troszeczkę to jest naturalne miejsce, dlatego że to było miejsce, gdzie gromadziło się mnóstwo mieszkańców Warszawy, ale również i z całej Polski, bo przecież ludzie przyjeżdżali. Miejsce, które tak naprawdę zostało wybrane przez te osoby.

Ma pani żal do Platformy po tym wszystkim, co się stało? Że oddała śledztwo Rosjanom?

Panie redaktorze, w związku z tym, że...

Znaczna część rodzin ma.

... że ja jestem pełnomocnikiem właśnie rodzin w jednym z procesów, które się toczą w związku z wydarzeniami 10 kwietnia. My akurat zajmujemy się...

Proces Tomasza Arabskiego, tak?

Dokładnie. My zajmujemy się przygotowaniem tego wszystkiego, jak to było przed, nie samą katastrofą. Na pewno oddanie tego śledztwa w inne ręce nie było dobrą rzeczą, dlatego że zaprzepaściliśmy naprawdę bardzo wiele dowodów. 

(...)

Słyszymy już z tzw. przecieków, że to będzie hasło wybuchu na pokładzie. Wybuch na pokładzie, proszę mnie sprostować, jeśli się mylę - oznacza zamach.

Powiem swoje własne zdanie - dla mnie wybuch niekoniecznie oznacza zamach, natomiast...

Samo z siebie coś wybuchło?

Fakt - to chodzi o pewien fakt, natomiast w momencie, kiedy stwierdzimy jakiś fakt, należy próbować dotrzeć skąd on się wziął. Ja nie wykluczam absolutnie tego, że było jakieś działanie intencyjne osób trzecich, chociaż - tak jak mówię - jest to dla mnie jako dla rodziny trochę przerażające.

Pani mecenas, proszę przestać mówić jak prawnik. Działanie intencyjne osób trzecich, tak po polsku...

To jest dokładnie to, co prokuratura ustaliła, jeśli chodzi o umyślne działanie, czyli ktoś wiedział.

A pani myśli, że to mógł być zamach?

Na pewno były wybuchy. Na pewno były wybuchy, o tym świadczą ustalenia biegłych czy też profesorów i doktorów habilitowanych zgormadzonych przy konferencji smoleńskiej.

Jasne. Pytam jeszcze raz. Czy pani myśli, że to mógł być zamach?

Panie redaktorze, to jest daleko posunięte. Ja mówię, że był wybuch, natomiast ta wersja zamachu jest nadal badana. Więc... Tak, to mógł być zamach.

W internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM Małgorzata Wypych mówiła też o procesie Tomasza Arabskiego, w którym jest pełnomocniczką części rodzin ofiar. Tutaj nie ma hasła, że on jest oskarżony o spowodowanie katastrofy smoleńskiej, absolutnie nie. Tu właśnie chodzi o niedociągnięcia, zaniedbania - być może celowe działania, tego nie wiemy - oceniła. Wiele rzeczy było już dawno w dokumentach, w aktach sprawy i albo ktoś nie chciał tego przeczytać, albo nie umiał. Najgorsze jest to, że te akta nadal po siedmiu latach wypływają - mówiła Wypych.