"Jeżeli chodzi o poziom (zakażeń koronawirusem), który nam grozi, to zależy to od zachowania społeczeństwa" - podkreślał w Porannej rozmowie w RMF FM wirusolog prof. Włodzimierz Gut. "Powiem tu krótko. Dlaczego było dobrze? Było dobrze, ponieważ użycie masek sięgało ponad 70 procent (…). I tzw. dystans społeczny został zredukowany o 60 procent. Najkorzystniej było dokładnie 13 kwietnia - potem zaczęło nam wszystko rosnąć, w związku z czym doszliśmy do poziomu bardzo ryzykownego, gdzie jeden zakażony przypada na mniej więcej 500 osób. A z tyloma się dziennie spotykamy" - stwierdził ekspert.

Pytany przez Roberta Mazurka o przyczyny ostatniej gwałtownej fali zakażeń koronawirusem w Polsce, prof. Gut wskazał: "Poziom rozluźnienia społecznego, (...) zakwestionowanie koronawirusa przez pewne grupy, ryzykowne zachowania".

"Dystans praktycznie w Polsce nie istnieje (...), a maseczki nosi prawidłowo 40 procent (ludzi)" - podkreślił.

Szpital polowy na Stadionie Narodowym? "Zawsze będzie niedobrze"

Ekspert odniósł się również do doniesień o tym, że rząd organizuje na Stadionie Narodowym w Warszawie szpital polowy.

"Jeżeli nie pobuduje, to mu się zarzuci, że niczego nie robi. Jeżeli pobuduje - w mieście, w którym jest czerwona strefa i dużo zachorowań - to będzie, że nadgorliwy i chce przestraszyć. Zawsze będzie niedobrze" - skomentował prof. Gut.

GUT u MAZURKA: PRZECZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ!

Robert Mazurek: Panie profesorze, sytuacja jest chyba poważna, bo słyszymy, że rząd buduje na Stadionie Narodowym szpital polowy. Czy to już jest czas na tak radykalne środki?

Prof. Włodzimierz Gut: Jeżeli nie pobuduje, to mu się zarzuci, że niczego nie robi. Jeżeli pobuduje - w mieście, w którym jest czerwona strefa i dużo zachorowań - to będzie, że nadgorliwy, chce przestraszyć. Zawsze będzie niedobrze.

Czy to oznacza, że służba zdrowia już po prostu nie daje rady z koronawirusem i musimy się uciekać do nadzwyczajnych rozwiązań?

Ja się posługuję źródłami międzynarodowymi - nie będę czerpał z naszych: jeśli chodzi o ilość szpitali, wcale nie jest to tak najgorsza sprawa. Gorzej jest ze szpitalami dedykowanymi, bo one były przewidziane po prostu na określoną ilość zachorowań - tak, jak było wiosną. Nie da się tak w ciągu jednego dnia: hop, błyśniemy, staje szpital. Jest problem obsługi, wyposażenia. Wyposażenie prawdopodobnie się znajdzie, bo już krzyk był, że za dużo jest respiratorów.

Tak, respiratory można dokupić, ale nie dokupimy lekarzy czy pielęgniarek, którzy je obsługują - i to jest rzeczywiście chyba wąskie gardło. Ale ja mam pytanie, panie profesorze, takie, które każdy z nas sobie zadaje. Codziennie około 10-11 słyszymy, ile było wczoraj zakażeń. To są w tej chwili jakieś absolutnie astronomiczne liczby. Do jakiego poziomu dojdziemy?

Jeżeli chodzi o poziom, który nam grozi, to zależy to od zachowania społeczeństwa. Powiem krótko. Dlaczego było dobrze? Było dobrze, ponieważ użycie masek sięgało ponad 70 procent, czyli 90 procent wymagań. Bo mówi się, że jeżeli 95 procent włoży maski, to jest ta bariera odpowiadająca temu, o czym wszyscy marzą, czyli odporności stadnej. I tzw. dystans społeczny został zredukowany o 60 procent. Najkorzystniej było dokładnie 13 kwietnia - potem nam wszystko zaczęło rosnąć, w związku z czym doszliśmy do poziomu bardzo ryzykownego, gdzie jeden zakażony przypada na mniej więcej 500 osób - a z tyloma się dziennie spotykamy.

To prawda, tylko, panie profesorze, jak my to wszystko słyszymy, to mniej więcej to tak, jakby to działo się tylko w Polsce - a przecież dzieciaki chodzą do szkół również w Niemczech, Niemcy również wyjeżdżali na wakacje, niemiecka młodzież nie jest jakoś dużo bardziej zdyscyplinowana niż młodzież polska - a tam w tej chwili mamy po kilka tysięcy, dwa, dwa i pół tysiąca zachorowań dziennie. I mówimy o kraju dwa razy większym niż Polska. Co takiego jest w Polsce, co takiego jest w Czechach, że u nas to wybuchło jakoś nieprawdopodobnie?

Poziom rozluźnienia społecznego. Mogę odpowiedzieć bardzo krótko na to pytanie. Zakwestionowanie koronawirusa przez pewne grupy, ryzykowne zachowania. Wczoraj oglądałem sobie filmiki z czerwonej strefy, jak młodzież bawi się w klubach i jakie kolejki stoją przed klubami.

Nie chciałbym tutaj przyłączać się do takiego chóru, który mówi, że to jest wina młodzieży. Byłem w weekend w Lublinie. To było coś nieprawdopodobnego, bo młodzież rzeczywiście zachowuje się dokładnie tak, jak pan mówi. Jest ich w knajpach pełno, jest ich na deptakach mnóstwo, bez maseczek i niczym się nie przejmują. Ale wie pan, ja przez dwa dni w Lublinie nie widziałem ani jednego patrolu policji, ani jednego. To jest pytanie do lubelskiej policji być może, a nie do pana: dlaczego właściwie zabarykadowali się w komisariatach? Ale... jak z tym walczyć?

Wyłącznie właściwą reakcją na niewłaściwe zachowania - ale to nie tylko policja jest od tego, to są wszyscy. Jeżeli wszyscy będą tolerować (niewłaściwe zachowania - przyp. RMF), będziemy mieli, co mamy, albo gorzej. Ale niech pan się nie martwi - rozgrywki pomiędzy poszczególnymi grupami, pomiędzy poszczególnymi pokoleniami są wszędzie. Najzabawniejsze w tej chwili - bo wspomnieliśmy o Niemczech: Berlin jest strefą, nazwalibyśmy, czerwoną i połowa landów zakazała przyjazdu ludzi z Berlina bez badania, po czym sądy odrzuciły połowę wyroków, połowę rozporządzeń jako nielegalne, a najzabawniejsze, że odrzuciły w tych landach, gdzie rzeczywiście nie powinni jeździć...

Dobrze, Niemcy Niemcami, ale co my możemy zrobić, by w tej chwili tę sytuację poprawić? Bo to jest tak: rząd z jednej strony reaguje na skutki - to budowa szpitali polowych, jakieś kursy dla pielęgniarek, żeby obsługiwały respiratory, być może wzmożone zakupy - ale co ludzie mają zrobić, jak się chronić od koronawirusa? Czy maseczka plus dystans społeczny, czyli to, co nam cały czas powtarzano, rzeczywiście wystarczy?

Dlatego było dobrze, że było to przestrzegane. Teraz, jeżeli chodzi o dystans, on praktycznie w Polsce - w ocenach międzynarodowych - nie istnieje, a maseczki prawidłowo nosi 40 procent (ludzi) - podczas gdy wymagane byłoby 60 procent redukcji dystansu społecznego i 95 procent maseczek, żeby opanować sytuację.

Czy pan jest zwolennikiem tego, by zamknąć również szkoły podstawowe? To znaczy doprowadzić do niemal całkowitego lockdownu?

Ależ broń Boże! Do dziewiątego roku życia w zasadzie nie zdarzają się ciężkie przypadki wśród dzieci.

Ale być może dzieci, mimo że same nie chorują, roznoszą tego wirusa?

To jest trochę taka legenda, dlatego że - jak się okazuje - do szkół (koronawirus - przyp. RMF) trafia częściej z zewnątrz, a nie samej szkoły do dzieci. 

1 listopada - to jest temat, który interesuje wszystkich. Dr Grzesiowski wzywa do tego, by zamknąć cmentarze, bo skończy się to jakąś eksplozją zachorowań tydzień po Wszystkich Świętych. Inni mówią: nie, bez przesady, to jest na wolnym powietrzu, zamknąć nie można, to polska tradycja. Co mówi na to prof. Włodzimierz Gut? Zamknąć cmentarze czy nie?

Same cmentarze nie stanowią takiego problemu, jak niektórzy mówią. Problemem będą spotkania rodzinne: na te cmentarze przychodzą ludzie po spotkaniach rodzinnych i kończy się spotkaniami rodzinnymi. Jeśli potrafią się opanować... Chcę przypomnieć, że Wszystkich Świętych to jest dzień Wszystkich Świętych - tak naprawdę dzień zmarłych to dzień następny, a nawet cała oktawa.

Opracowanie: