"Tam nie będzie żadnej debaty, uczestnicy tego spotkania przyjmą dokument, a życie potoczy się swoim torem" - mówi w Porannej rozmowie w RMF FM Leszek Miller pytany o najbliższy szczyt UE w Rzymie, który nazwał na Twitterze „mszą bez praktycznego znaczenia". "Podejrzewam, że premier Beata Szydło oświadczy, że pewne zapisy zostały ujęte dzięki wysiłkowi polskich dyplomatów i że Polska odniosła tam duży sukces. Zrobi to, co zrobiłby każdy premier, zwłaszcza taki, który poniósł klęskę - mam na myśli ostatni szczyt UE. Jak kania dżdżu potrzebuje sukcesu. Rzym się świetnie do tego nadaje" – dodaje były premier, gość Roberta Mazurka.

Robert Mazurek: Co powinno się znaleźć w deklaracji kończącej szczyt Unii Europejskiej w Rzymie, żebyśmy byli usatysfakcjonowani?

Leszek Miller: To, co się już znalazło, bo przecież ta deklaracja już jest, jest znana, Polskę to satysfakcjonuje, ale podejrzewam, że premier Szydło oświadczy, iż określone zapisy zostały tam ujęte dzięki wysiłkowi polskich dyplomatów i że Polska odniosła duży sukces na tym szczycie.

Czyli zrobi dokładnie to, co zrobiłby każdy premier na jej miejscu.

Zwłaszcza taki, który poniósł klęskę w podobnych okolicznościach - mam na myśli ostatni szczyt Unii Europejskiej. Jak kania dżdżu potrzebuje sukcesu. A Rzym świetnie się do tego nadaje, dlatego że...

... że jest papież i blisko cuda.

Nie, jeżeli już pan mówi o papieżu, tam się po prostu odbędzie uroczysta msza, bez większego praktycznego znaczenia. Przecież nie będzie żadnej debaty, uczestnicy tego spotkania przyjmą dokument, a życie potem potoczy się swoim torem.

Polsce - jak rozumiem - naprawdę zależy na tym, żeby wykluczyć Europę dwóch prędkości. To wydaje się być o tyle niemożliwe, że zadekretowano ją już w Wersalu.

Ma pan rację, zadekretowano ją znacznie wcześniej, a Wersal...

Wersal był pierwszym oficjalnym...

... był takim bardzo mocnym elementem. Można powiedzieć, że w Wersalu skończył się Wersal.

Jak mi pan powie, że skończył się porządek wersalski, to zacznę się bać, bo skończył się po wojnie. Później i tak był drugi, Jałta była.

Jałta była w Wersalu?

Nie. Najpierw był Wersal, ale to nie trwało zbyt długo. Przepraszam, że udzielam takich korepetycji z historii...

... chętnie posłucham...

... później była wojna, a po wojnie była Jałta.

Chętnie posłucham, będę pana punktował. Po wojnie była Jałta, ma pan rację.

Ale Jałtę zostawmy, Wersal również. Czy Jarosław Kaczyński prowadzi politykę zagraniczną?

Na pewno ma wpływ na prowadzenie polityki zagranicznej, natomiast zgodnie z zapisami konstytucji politykę zagraniczną prowadzi Rada Ministrów.

No co pan, naprawdę?

Tak, taki jest artykuł konstytucji.

Wiem, gdyż jako młody dziennikarz opisywałem powstawanie konstytucji. Wszystko to pamiętam. Pamiętam też młodego Ryszarda Kalisza.

A ile miał wtedy lat?

12.

Rzeczywiście. To niemożliwe, ale dobrze.

Pytanie serio - Rafał Trzaskowski mówi, że to bardzo źle, iż Kaczyński jeździ do Londynu, że to skandal, bo za nic nie odpowiada, a prowadzi politykę zagraniczną.

Nie wpadajmy w histerię. To, że szef partii rządzącej spotyka się z innymi szefami partii rządzących, zwłaszcza jeżeli są razem we wspólnej frakcji parlamentarnej, to żaden dziwoląg. Tak po prostu jest. Natomiast proszę pamiętać, że w tym kontekście pan prezes Kaczyński nie trzyma długopisu, którym podpisuje się coś ważnego. Ten długopis jest w rękach prezesa Rady Ministrów i ministra spraw zagranicznych.

Zawsze może ich tam zmusić, dźgnąć.

Pan zna mój pogląd, powtórzę go jeszcze raz z przyjemnością - te ostatnie dyskusje nt. wyjazdu pana prezesa Kaczyńskiego jeszcze raz potwierdzają, że w Polsce, tak jak i w innych krajach ugruntowanej demokracji, powinien obowiązywać jasny i czytelny schemat - szef zwycięskiej partii politycznej jest prezesem Rady Ministrów.

Ale tak nie jest, więc mamy, co mamy.

Szkoda, że tak nie jest.

Wiem, że pan dobrze życzy Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Jarosław Kaczyński powinien zostać premierem, nie dlatego że ja mam jakieś uwagi do pani Szydło - w każdym razie nie chcę się na tym koncentrować - natomiast dlatego że czystość, transparentność procesu politycznego tego wymaga.

Pan miał swoją szorstką przyjaźń z Aleksandrem Kwaśniewskim, a co ma pan prezydent Duda teraz?

Tego nie wiem, nie tkwię w duszy i w sercu pana prezydenta Dudy.

Jest pan analitykiem, chętnie wypowiada się pan na różne tematy.

Tak, ale pan zadaje pytanie intymne, na które może odpowiedzieć tylko pan prezydent Duda.

Zdradzę państwu, że pan premier opowiadał mi wcześniej o swoich pobytach na plaży nudystów w NRD, więc mu się teraz wszystko intymnie kojarzy.

To akurat nie, natomiast jeżeli pan mnie prowokuje, żebym to opowiedział, to nie opowiem.

Nie, pytam o szorstką przyjaźń polityczną, nie intymną.

Zawsze między premierem i prezydentem w Polsce będzie występowało pewne napięcie. To wynika i z przepisów konstytucyjnych, i przede wszystkim z charakteru osobowości tych dwóch polityków.

Ale jakich dwóch polityków teraz?

Najkrócej mówiąc - każdy prezydent ma tendencję do rozpychania się.

Andrzej Duda też ma tendencję do rozpychania się?

Jeżeli nawet nie ma ich jeszcze w tej chwili, to będzie ją miał. Prezydent uważa, że konstytucja go krępuje, jest gorsetem. Natomiast prezes Rady Ministrów uważa, że w naszym systemie to on ma pełnię władzy i nie toleruje rozpychania się prezydenta.

Mówi pan tak, jakby abstrahował od istnienia trzeciego ośrodka, czyli prezesa, o którym mówiliśmy wcześniej.

Mówię o klasycznym systemie, gdzie szef zwycięskiej partii jest premierem. W Polsce niestety mamy taki "kurs na margines", natomiast proszę pamiętać, że to nie pierwszy raz. Po zwycięstwie PiS-u w 2005 roku przez pewien czas Kazimierz Marcinkiewicz był prezesem Rady Ministrów, ale Jarosław Kaczyński szybko go zastąpił, naprawiając ten błąd.

Teraz z pewnością nie tak szybko to nastąpiło, może nie nastąpi w ogóle. A ja pana chcę spytać o coś zupełnie innego. Czy śledzi pan karierę Magdaleny Ogórek?

Nie, nie śledzę.

To znaczy, że nie ogląda pan telewizji i nie czyta gazet. Wyprowadził się pan do puszczy i razem z Włodzimierzem Cimoszewiczem polujecie na żubry.

Oglądam telewizję i czytam gazety, ale niekoniecznie pani dr Ogórek jest w centrum mojego zainteresowania.

A kibicuje pan pani dr Ogórek?

Nie, nie ma takiej potrzeby. Moje kontakty z panią dr Ogórek zakończyły się w momencie ogłoszenia wyników wyborczych.

A żałuje pan z perspektywy czasu tego, że to ona była kandydatką lewicy?

Oczywiście, że można było zrobić znacznie więcej, ale przypomnę panu, że kilku kandydatów nie chciało kandydować, m.in. pan Olejniczak...

Który się świetnie sprawdza w triathlonie i bankowości podobno.

Bankowości przede wszystkim. A po drugie, kiedy pojawiła się kandydatura Magdaleny Ogórek, to na wyjściu zanotowała poparcie 6 proc., potem było 8  proc., więc początki wydawały się obiecujące.

Nie pytam o to, jak to było, bo to mniej więcej pamiętamy. Pytam, czy dzisiaj pan żałuje tego, co się stało?

W polityce nie ma co żałować, dlatego że nic się nie odstanie. Natomiast pani Magdalena Ogórek, jak rozumiem, wybrała inny typ stowarzyszenia i chce...

A można trochę jaśniej?

Przecież pan dobrze, jak rozumiem, wie - bo pan szczególnie obserwuje Magdalenę Ogórek.

Staram się wszystkich szczególnie obserwować - pana najszczególniej.

Dziękuję panu bardzo.

Proszę.

Nim pani Magdalena Ogórek została kandydatką na prezydenta, to pracowała w innej stacji telewizyjnej niż pracuje dzisiaj. No i tyle.

Miller w internetowej części rozmowy o wotum nieufności dla rządu: Myślę, że PO i Schetyna zarobią kilka punktów

W internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM Leszek Miller był pytany o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu - postulowane przez Platformę Obywatelską. „PO robi to po to, żeby przeprowadzić samodzielną debatę – i to ma sens. Myślę, że to ugrupowanie i Grzegorz Schetyna zarobią kilka punktów. Nie będzie żadnej widowiskowej klęski. Poza tym przecież proszę pamiętać: PiS, kiedy był w opozycji, robił to samo” – ocenił były premier. Wskazywał też lidera opozycji – w tej roli widzi Grzegorza Schetynę. A co z Donaldem Tuskiem? Czy miałby coś do powiedzenia w polskiej polityce? „Gdyby chciał, to oczywiście, że miałby. Czy jest coś lub ktoś, kto nadałby nowy impuls PO, to odpowiem tak: Nazywa się Donald Tusk” – stwierdził Miller. „To jest inny polityk niż ten, którego pamiętamy na polskiej scenie politycznej. To jest polski polityk, który swobodnie porusza się po europejskiej, międzynarodowej scenie politycznej i jest niewiadomą, czy jego jeszcze polskie sprawy tak głęboko by interesowały” – zastrzegał.