"40-45 proc. szkół weźmie udział w piątkowym strajku" – mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. Podkreślał, że są to tylko szacunki. "Bojaźń przed utratą pracy powoduje, że w małych szkołach mamy wątpliwości, czy będzie gotowość strajkowa" – wyjaśniał. Z obliczeń ZNP wynika, że 100 proc. kadry nauczycielskiej zastrajkuje w Warszawie i w szkołach na Górnym Śląsku. Sławomir Broniarz dodaje, że rodzice uczniów "nie mają prawa czuć się zagubieni". "Od 24 marca rodzice byli powiadamiani o strajku" – mówił w rozmowie z Marcinem Zaborskim.

Marcin Zaborski, RMF FM: W ilu szkołach nie będzie jutro lekcji z powodu strajku szkolnego?

Sławomir Broniarz: W praktyce przekonamy się o 08:05...

Ale ten strajk już jest jutro.

...szacujemy, że to jest na poziomie około 40-45 proc. szkół.

A czemu to są szacunki, a nie twarde dane, panie prezesie?

Choćby wydarzenia z ostatnich dwóch godzin, kiedy nauczyciele dwóch szkół zasygnalizowali, że nie są pewni czy dojdzie do strajku, zważywszy na to, że odbywały się telefony do dyrekcji, nawet dzwoniła policja, czy będzie tam opieka nad dziećmi zapewniona - sami się boją.

Gdzie tak było?

To było województwo łódzkie, rejony Radomska.

I co, i nauczyciele nie przyjdą strajkować w związku z tym?

Nie, nie sądzę. Ale tego rodzaju działania podejmowane przez ministerstwo, przez kuratorów, przez władze publiczne, tudzież przez - niestety - moich kolegów z pozostałych dwóch związków zawodowych, w szkołach, które mają 5, 8, 10 nauczycieli niestety robią swoje. Ta bojaźń przed utratą pracy - bo takie sygnały docierały także ze strony samorządów - powodują, że tutaj mamy w szczególności w tych małych szkołach pewne wątpliwości, czy będzie ta faktyczna gotowość. Co nie zmienia stanu rzeczy, że nawet gdyby jedna szkoła strajkowała, jeden nauczyciel, to też warto, abyśmy powiedzieli, że nie godzimy się z tymi zmianami, które są nam serwowane.

A ile jest takich szkół, w których w strajk włączą się wszyscy nauczyciele, 100 proc. kadry.

Trudno co do stanu liczbowego to określić...

To państwo ten strajk organizują.

Taka sytuacja jest w Warszawie, na Górnym Śląsku, w województwie pomorskim...

Ale ktoś to policzył, ile jest tych szkół?

Tak, ale do godziny 11 nie będą podawane dane.

A czy rodzice w każdej szkole mają dzisiaj jasność, czy nauczyciele będą jutro pracować, czy będą strajkować?

Od 24 marca rodzice byli powiadamiani o tym, że ta szkoła będzie strajkowała. 

Czyli jeśli szkoła strajkuje, to do 24 marca musiała zdecydować, czy strajkuje.

Najpóźniej 24 marca szkoła miała obowiązek decydować. Takie informacje docierają do nas, takie informacje mamy, ale powtarzam, będziemy publicznie...

I nikt nie dołączył po 24 marca na pewno?

Dołączają.

Ha! Czyli jednak. W związku tym pytanie: czy rodzice mają prawo czuć się zagubieni?

Nie, rodzice nie mają prawa czuć się zagubieni, dlatego że na 5 dni przed tym wydarzeniem dyrektorzy szkół mają obowiązek poinformować rodziców, a na 5 dni jednocześnie przed strajkiem komitet strajkowy ma obowiązek powiadomić dyrektora szkoły. W ciągu tych ostatnich dwóch dni przed tą granicą 5 dni kilka szkół w województwie pomorskim, mazowieckim, śląskim sygnalizowały nam taki stan rzeczy, ale niestety musieliśmy też kilku szkołom w Warszawie i województwie mazowieckim odmówić prawa do strajku, dlatego że ten limit 5 dni nie był dotrzymany.

Powie pan dzisiaj rodzicom: zostańcie jutro w domach ze swoimi dziećmi, nie przyprowadzajcie uczniów do szkoły?

Taki apel wystosowaliśmy już kilka dni temu. Pomagają nam w tym różnego rodzaju stowarzyszenia rodziców, którzy są przeciwni temu chaosowi w edukacji. Tak się dzieje w tych województwach, gdzie ta statystyka strajkowa będzie najbardziej budująca, bo ona sięga 93-97 proc.

Ale są rodzice, którzy mówią coś zupełnie innego, którzy krytykują ten pomysł i mówią, że prośba o to, żeby zostały w domu, a nie przychodziły do szkoły, jest po prostu sprzeczne z etosem zawodu nauczyciela. Komentarze w internecie są m.in. takie: "Nie wyrażam zgody na odejście nauczyciela od tablicy. Jak uczeń nie odpowiada przy tablicy, to dostaje jedynkę", albo "Ciężar strajku spoczywa na dzieciach i rodzicach, to nie w porządku".

No tak, ale strajk zawsze jest dokuczliwy dla wszystkich, którzy korzystają z danego obszaru, w którym ten strajk jest realizowany. Jeżeli strajkują kierowcy autobusów miejskich, to niestety pasażerowie tego też muszą doświadczyć. Jeżeli strajkuje służba zdrowia, to też tego doświadczamy. 

Ale tutaj są dzieci, tutaj są młodzi ludzie, jak piszą znów internauci - to do pana - "bierzesz nasze dzieci jako zakładników".

Nie, zawracam uwagę na to, że dyrektor szkoły ma obowiązek zająć się tymi dziećmi, ma także obowiązek zagospodarowania czas spędzony przez dziecko w szkole. Żadne dziecko nie zostaje bez opieki. Mówienie o tym, że ktoś tutaj bierze dzieci jako zakładników jest niezrozumieniem sytuacji. Na szczęście bardzo duża grupa rodziców, także w internecie, wyraża poparcie dla naszego protestu.

Panie prezesie, związek domaga się deklaracji od ministerstwa edukacji, że do 2022 roku nie będzie w szkołach zwolnień. Takie deklaracje już padały, padały także w tym studiu, minister Zalewska zapewniała, że będzie nie mniej, ale więcej miejsc pracy - 5 000 miejsc pracy. To was nie zadowala?

Gdybyśmy wierzyli w retorykę pani minister, to by tego strajku nie było.  

To co ona ma to na piśmie przynieść od notariusza? Nie rozumiem, jak to ma być powiedziane.

Zwracam uwagę na to, że to jest pustosłowie. Nie można likwidując 7 500 zakładów pracy, bo mniej więcej tyle gimnazjów znika, stwierdzić, że jednocześnie nie ubędzie żadne miejsce pracy.

Ale to jest postulat. Domagacie się, żeby powiedziała: Nie będzie zwolnień. Ona mówi: Nie będzie.

No tak, ale niestety pani minister nie jest dla mnie pracodawcą w rozumieniu prawa pracy, pracodawcą nie jest także organ prowadzący, który niestety będzie pokrywał koszty wszystkich niefrasobliwości Ministerstwa Edukacji Narodowej, pracodawcą jest szkoła.

To szkoły mają was zapewnić, że was nie będą zwalniać?

Niestety, pracodawcą w rozumieniu prawa pracy jest szkoła i tak jak pani minister też podkreśliła, co część nauczycieli nie do końca rozumiała, to spór zbiorowy w warunkach polskich musi być toczony z kierownikiem zakładu pracy. Dla nauczyciela kierownikiem zakładu pracy nie jest jakikolwiek prezes spółki węglowej tylko dyrektor szkoły.

I w tym sporze domagacie się podwyżek wynagrodzeń zasadniczych o 10 proc. Minister edukacji już kilka miesięcy temu zapowiedziała, że będą podwyżki, teraz to powtarzają przedstawiciele ministerstwa i mówią, że za kilka dni zobaczymy harmonogram tych podwyżek. Będą większe pieniądze od przyszłego roku.

Częstotliwość wypowiedzi, szczodrość Ministerstwa Edukacji Narodowej jest tym większa, im bliżej strajku. Natomiast spróbujmy wrócić do tej kwestii zatrudnienia nauczycieli. Po pierwsze o zatrudnieniu decyduje dyrektor szkoły i organ prowadzący, który musi znaleźć środki na ten cel...

To dlaczego od ministra edukacji domagacie się, żeby deklarował, że nie będzie zwolnień?

Nie, nie mówimy, że domagamy się od ministra edukacji. Spór zbiorowy toczony jest z kierownikiem zakładu pracy i to dyrektor szkoły niestety musi nam to zagwarantować. Poprzez dyrektora szkoły także pytamy samorządy, a samorządy muszą zapytać ministra: po co pani robi reformę, w wyniku której pracę może stracić kilkanaście tysięcy osób? Pani minister mówi: "Nikt nie straci pracy, ba! Będą jeszcze wolne miejsca". Otóż zwrócę uwagę na to, że na podstawie listów samorządów, bo to nie są żadne wyliczenia Związku, my opieramy się na danych JST (Jednostek Samorządu Terytorialnego - przyp. red.) - cóż z tego, że nauczyciel będzie zatrudniony na 2/18 etatu, czyli będzie miał 1/9 swojego wynagrodzenia. Spełni kryterium ministra - nie będzie bezrobotnym, ale będzie zarabiał na rękę ok. 270-300 zł miesięcznie.

Panie prezesie, jeśli ministerstwo edukacji obiecuje podwyżki - czego chcecie. Jeśli ministerstwo edukacji mówi, że nie będzie zwolnień - czego też oczekujecie. To ktoś może rzeczywiście zapytać: O co chodzi w tym strajku? Po co?

Tak, ale powtórzę: pracodawcą jest dyrektor szkoły...

Nie powtarzajmy, idźmy do przodu. Nie cofajmy się.

Minister obiecuje gruszki na wierzbie, nie mając na to wpływu. Pani minister obiecuje także podwyżki w roku 2018, tylko że nie pokazuje ani razu podczas rozmów, które były prowadzone, skąd wziąć pieniądze na ten cel, skąd ona weźmie te pieniądze, ponieważ...

Może wcale nie chodzi o te pieniądze, tylko chodzi o samą reformę edukacji, której się sprzeciwiacie? Może trzeba po prostu pokazać czarno na białym o co wam chodzi?

Reforma edukacji jest także istotną częścią tej walki o miejsca pracy nauczycieli, dlatego że zwracam uwagę na ten pięcioletni okres pewnego spokoju, bo on wynika z faktu właśnie wypowiedzi minister edukacji, zapisów ustawowych, że proces dostosowawczy gimnazjów do nowego ustroju szkolnego będzie trwał 5 lat. Czyli te gimnazja mają być likwidowane w takim mniej więcej czasie. I o tym mówimy. 

„Mamy ok. 609 tysięcy podpisów pod referendum szkolnym. Od 4 kwietnia będziemy je liczyć fizycznie. Zbiórka trwa nadal – dzisiaj przyszło pocztą 300 kart, to jest około 3000 podpisów” – zadeklarował w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM Sławomir Broniarz. Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego mówił o dalszych planach akcji referendalnej. „Chcemy podpisy fizycznie policzyć, żeby od 10 do 12 kwietnia zanieść to do marszałka Sejmu. Wiele partii, wiele organizacji, wiele stowarzyszeń mówi, że zbiera podpisy. Czekamy na następny tydzień, żeby one fizycznie spłynęły do nas” – mówił szef związkowców. „Wcale do referendum dojść nie musi. Jeżeli PiS, patrząc na poziom napięcia społecznego, zechce powiedzieć: Dobrze, wiemy, że jest pewien chaos, wiemy, że są niedostatki, wiemy, że ta reforma jest źle przygotowana - no to spróbujmy przygotować ją lepiej, dajmy sobie czas od 1 września 2018 roku po to, żebyśmy nie bawili się pięcioma milionami dzieci i 600 tys. rzeszą nauczycieli tudzież dwoma milionami rodziców” – stwierdził Broniarz.