"Potrzeba szczęścia i cierpliwości" - mówi w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Marta Gardolińska, dyrygent i dyrektor muzyczna Opery National de Lorraine w Nancy we Francji, pytana o to jak robi się "karierę" w świecie muzyki poważnej. "Musi przyjść w pewnym momencie taki zbieg okoliczności, który otworzy te drzwi do których się puka. Ważne, żeby dobrze sobie zdefiniować słowo sukces" - zaznacza gość Marcina Zaborskiego.

"Nie chodzi o sławę i pieniądze, ale o satysfakcję" - tłumaczy Marta Gardolińska. "Chodzi o poczucie, że służy się publiczności. To podstawa tego, żeby uniknąć frustracji" - opowiada.

"Lubię robić na przekór. Sytuacja w muzycznym, męskim świecie jest teraz inna. Kobiet dyrygentek jest więcej niż 10, 15 lat temu. Kobieta dyrygent jest traktowana inaczej, ale nie gorzej. Czasami lepiej" - zaznacza gość Popołudniowej rozmowy.

"Często orkiestry są zaciekawione tym, że kobieta stoi i dyryguje. Pierwszym i najważniejszym zadaniem dyrygenta jest zaciekawienie i zdobycie zaufania muzyków" - mówi Marta Gardolińska.

"W pandemii repertuar opery jest okrojony. Wiele utworów wymaga zbyt dużej liczby muzyków"

"Jest inaczej. Przede wszystkim okrojony jest repertuar, bo żeby zachować odstępy na scenie, trzeba zmniejszyć liczbę ludzi w orkiestrze. W związku z czym spora część repertuaru, szczególnie romantycznego - czyli utwory pisane od połowy XIX w. do naszych czasów - nie może być wykonywana, ponieważ wymaga zbyt dużej ilości muzyków na scenie" - mówiła Marta Gardolińska o tym, jak wygląda działalność opery w czasie pandemii.

Dyrektor Opery Lotaryńskiej w Nancy we Francji opowiadała też o pracy dyrygenta.

"Dyrygent zajmuje się komunikacją i negocjacjami z grupą artystycznych dusz. I grupą bardzo silnych i delikatnych ego. Zawsze jest szansa, że będzie konflikt czy nieporozumienie. I umiejętność załagodzenia czy też znalezienia płaszczyzny porozumienia w takiej sytuacji jest drugą, po szczerości, najważniejszą rzeczą, która dyrygent powinien posiadać" - tłumaczyła Marta Gardolińska.

Dyrygentka mówiła też o trudnościach, jakie czekają na dyrygenta orkiestry.

"Trudność polega na tym, że wymaga otwarcia się na potencjalne zranienie. Szczerość w emocjach, kora się obdarza orkiestrę, niekiedy nie wiadomo jak zostanie przyjęta. Ale jest to konieczne. Bez szczerości bycia sobą nie ma co próbować stawać przed zespołem" - opowiadała dyrektor opery w Nancy.

Przeczytaj całą rozmowę Marcina Zaborskiego z Martą Gardolińską

Marcin Zaborski: Kiedy miała pani kilkanaście lat, usłyszała pani takie słowa: "No, dyrygowanie chórem - w porządku, ale dyrygowanie orkiestrą to nie jest zadanie dla kobiety". I co? W ten sposób panią zachęcili?

Marta Gardolińska: Myślę, że po części tak nawet po części tak. To już nawet nie tyle chodziło o samo dyrygowanie, ile o dostanie się na studia dyrygentury symfonicznej, które miało być mało możliwe dla mnie. A ja, ponieważ zawsze lubiłam robić rzeczy różne na przekór, to ta informacja tylko mnie umocniła w tym, że powinnam spróbować.

Tak, mówiła pani, że kobiet w ogóle nie przyjmują, a z uśmiechem i dodatkami policzkach, to już w ogóle lepiej się na egzaminie nie pokazywać. Pokazała się pani tak się wielka przygoda zaczęła. Albo kontynuowała pani wielką przygodę. A kiedyś Agnieszka Duczmal, inna dyrygentka opowiadała, że jako kobieta dyrygent musiała przedzierać się przez zasieki. Trochę czasu minęło, ale pytanie czy te zasieki się trochę przerzedziły w muzycznym, męskim wciąż świecie?

Tak, jak najbardziej. W tej chwili sytuacja jest zupełnie inna. Kobiet dyrygentek jest dużo więcej niż jeszcze 10 czy 15 lat temu nawet. A w tym czasie od mniej więcej końca moich studiów do teraz zmiany przyspieszyły jeszcze bardziej.

Ale na tyle, że kobieta dyrygent nie jest już inaczej oceniana? Nie jest inaczej traktowana niż dyrygent mężczyzna z batutą?

Inaczej na pewno jesteśmy traktowane, ale nie jesteśmy zawsze traktowane gorzej. Czasami jesteśmy traktowani lepiej. Z jednej strony w tej chwili, ze względu na konkretne działania systemowe idące w kierunku parytetów, idące w kierunku organizowania kursów, stypendiów dla kobiet w dyrygenturze, a z drugiej strony, zanim jeszcze się te działania zaczęły, to ja miałem takie doświadczenie, że bardzo często orkiestry były zaciekawione. I bardzo zafrapowane faktem, że kobieta stoi i dyryguje przed nimi, bardziej niż jakoś defensywne. W związku z czym, to dawało mi od razu bardzo jakby taką pozytywną sytuację na początku. Ponieważ pierwszym i najważniejszym zadaniem dyrygenta jest to, żeby zaciekawić orkiestrę, i żeby zdobyć ich zainteresowanie. Więc ten pierwszy etap ja czasem dostawałam w prezencie, dlatego że byłam jakimś novum.

Gdyby ktoś pytał, jak to się robi, że trzydziestolatka zostaje dyrektorem muzycznym jednej z narodowych oper we Francji, już podpowiadam. Fragment z biogramu Marty Gardolińskiej: "Zanim zdecydowała się zostać muzykiem, przez wiele lat trenowała akrobatykę, pływanie i biegi średniodystansowe, ucząc się jednocześnie gry na flecie i fortepianie". Można by tym obdzielić pewnie z pół klasy w szkole.

Myślę, że tak. Ja miałam rzeczywiście dużo zajęć jako dziecko i później jako nastolatka. Ale mi to zawsze sprawiało ogromną radość, bycie aktywnym. I nigdy nie traktowałam, treningu szczególnie ani też nauki jako skarania boskiego. To był zawsze czas wypełniony czymś, co mnie ciekawiło. I, że tak powiem, mogłam od jednych zajęć przechodzić do drugich i zawsze mieć jakąś odmianę.

I ostatecznie połączyła pani muzykę ze sportem, w Konserwatorium Wiedeńskim na wydziale zdrowia muzyków. Podyplomowe studia z fizjologii muzyki.

Tak, to jest nowy kierunek. Właściwie ja byłam w Wiedniu, szłam jako jedna z pierwszych osób na te podyplomowe studia. Wiem, że jeszcze są tego typu studia w Zurychu i w Berlinie. To jest nowa dziedzina, która mnie bardzo ciekawi, która od wielu lat już jest tam gdzieś w moich planach, żeby się nią zająć konkretniej.

Ale czego uczą na podyplomowych studiach z fizjologii muzyki?

Uczy się przede wszystkim o prewencji schorzeń zawodowych wśród muzyków. Schorzeń fizycznych jak i psychicznych. Czyli chodzi o przygotowanie psychofizyczne do występu, do wieloletniej kariery, w zdrowiu i w jak najlepszej formie.

Oby w zdrowiu. Pani mówi, że kariera bierze się nie tylko z dobrego wykształcenia. Ono oczywiście jest ważne, ale często nie wystarcza. Czego więc więcej potrzeba?

Potrzeba szczęścia. Z jednej strony potrzeba na pewno dużo samozaparcia i cierpliwości, żeby sobie to szczęście wyrobić i wyczekać. Ale w którymś momencie musi przyjść jakiś moment, jakieś spotkanie, wydarzenie, zbieg okoliczności, który otworzy wreszcie te drzwi, do których się przez wiele lat puka, czy też, które się próbuje w różne sposoby wyważać. Coś musi jeszcze dodatkowego się zadziać.

Szkoły muzyczne pełne są pewnie dzieci marzących o wielkiej karierze, ba, pełne są też rodziców tychże dzieci, którzy marzą także o tym, żeby ich dzieciom się udało. Ale wiadomo, że wielu z nich potem życie nie będzie rozpieszczało. To jest pewnie ważne, także dla rodziców, żeby zrozumieć, że nie wszystkim się to musi udać.

Tak, jak najbardziej. I mi się wydaje, że najważniejsze jest to, żeby dobrze sobie zdefiniować sukces, czy też, żeby nie definiować go sobie zdobyciem jak największej sławy, czy też jak największych korzyści finansowych, tylko satysfakcją z tego, co się robi na dowolnym poziomie na jakim się wyląduje. Jakby poczucie takie, że się muzyką służy, bądź publiczności, bądź też swoją pracą uczniom czy też muzykom zespole. Wydaje mi się, że to jest podstawa do tego, żeby uniknąć frustracji.

Tylko pytanie jest takie, czy nasz system kształcenia muzycznego, czy szkoły muzyczne w Polsce, to są takie miejsca, w których się mówi raczej uczniom: "Musisz być wirtuozem", czy raczej podpowiada: "Baw się muzyką, a może przy okazji ta wirtuozeria przyjdzie i pojawi się mistrzostwo świata"?

System szkół muzycznych w Polsce jest nastawiony na pewno na swego rodzaju perfekcyjność w tym zawodzie. W tej chwili oczywiście już wiele lat minęło, od kiedy ja ukończyłam szkoły muzycznej w Polsce, ale ja takie mam wrażenie, że kiedyś był podział bardzo wyraźny na ogniska muzyczne i na szkoły muzyczne, gdzie można było wybrać dosyć wcześnie, czy się chciało iść w absolutny profesjonalizm, czy też chciało się w ognisku muzycznym zebrać trochę wiedzy muzycznej. Mam wrażenie, że ogniska w tej chwili są mniej popularne, czy też może nie są widziane jako wystarczająco ambitne dla wielu osób. A może też mogłyby jakieś nobilitacji trochę dostać, może to by pomogło w wyrównaniu tego wyścigu szczurów.