"Zawsze trzeba wspierać swoje dzieci bez względu na to, czy świadectwo jest dobre czy gorsze" – mówi Ewa Drobek, nauczycielka z warszawskiego XV LO. Odradza nagradzanie dzieci za piątki i szóstki na świadectwie pieniędzmi. "Można nagrodzić fajnym wyjazdem wakacyjnym" – podpowiada pedagog. I dodaje: "Oceny się nie liczą. Liczą się umiejętności, które pozostaną po szkole. Umiejętność krytycznego myślenia, analitycznego podchodzenia do zadań. To się liczy" – wylicza Drobek z grupy "Superbelfrzy RP". Podkreśla, że w wakacje "trzeba dać dziecku czas na nic nie robienie". "Na Boga, nie można się cały czas uczyć!" – mówi.

Marcin Zaborski, RMF FM: Za kilkanaście godzin w wielu polskich domach pojawią się uczniowie. Będą mieli w rękach świadectwa szkolne. Czy w każdym domu w związku z tym to powinno być święto?

Ewa Drobek: No myślę, że powinno być święto, dlatego że skończyliśmy rok ciężkiej pracy. Bardzo trudny, wyjątkowy rok dla nauczycieli, również dla uczniów, ale bez względu na to jakie to świadectwo jest, wydaje mi się, że to jest czas dobry. Dla każdej rodziny. 

Tak, ale jeśli te oceny nie są tak dobre, jak byśmy sobie wymarzyli, jak byśmy chcieli - mimo wszystko świętować, mimo wszystko chwalić i szukać pozytywów?

Zawsze trzeba wspierać swoje dzieci. Bez względu na to, czy to świadectwo jest dobre czy gorsze. Dlatego że jeśli jest to świadectwo gorsze, to należy z dzieckiem o tym rozmawiać, bardzo otwarcie, należy uczyć go konsekwencji i postarać się w czasie wakacji zaplanować czas tak, żeby w przyszłym roku to świadectwo było lepsze. 

No dobrze, to kiedy mamy jedno dziecko - sytuacja jest prosta i nieskomplikowana. Ale jeśli mamy więcej niż jedno dziecko i każde z nich uczy się zupełnie inaczej - jedno radzi sobie świetnie, drugie zupełnie sobie nie radzi, to co wtedy zrobić z tym świętem? Równać w górę, równać w dół czy każdemu inaczej zorganizować ten ostatni dzień roku szkolnego? 

Myślę, że trzeba to jakoś wypośrodkować. Jeżeli to świadectwo jest rzeczywiście bardzo, bardzo złe, to trzeba się wspólnie zastanowić z dzieckiem, dlaczego tak się stało. Tak jak mówię - uczyć konsekwencji, rozkładania sobie czasu pracy tak, żeby był czas na wszystko. Żeby był czas na naukę, na odpoczynek. Natomiast jeśli to świadectwo jest bardzo dobre, to trzeba się cieszyć.

Nagradzać za piątki i szóstki - na przykład płacąc? Nagradzać pieniędzmi? 

Absolutnie nie. Myślę, że to nigdy nie jest dobry pomysł, żeby nagradzać za piątki czy szóstki pieniędzmi. 

No jeśli jest dobrze wykonana praca przez cały rok, to dlaczego za to nie nagrodzić pieniędzmi?

No ale nie pieniędzmi. Można nagrodzić fajnym wyjazdem wakacyjnym, ale nie...

Czyli nie żywa gotówka?

Absolutnie, odradzam to. Wychowawczo i jako mama też odradzam.

Jedna z nauczycielek języka polskiego Joanna Krzemińska pisze w internecie tak: "Niech trwa festiwal życzliwości i uważności. Nie ocen. Dziecko lubi się uczyć? Wspaniale. Niechże tylko nie będzie to najważniejszym, co widzimy w młodym człowieku. Nie wyniki szkolne stanowią przecież istotę jego jestestwa". No pięknie napisane, no ale przecież w szkole dzień po dniu wystawiane są oceny. I to wszystko kończy się świadectwem, na którym są oceny. Czysty festiwal ocen. 

Bardzo piękne słowa. Asia to jest akurat superbelferka...

Tak jak pani. 

Tak jak ja. Asia jest niezwykłym nauczycielem języka polskiego, który uczy w szkole prywatnej, troszeczkę mniejszą liczbę osób, tak jak myślę w szkole państwowej. Natomiast festiwal ocen to jest rzeczywiście na co dzień. Natomiast ja bym chciała powiedzieć, że w obecnym świecie w ogóle nie liczą się oceny. 

Teraz uczniowie panią ukochają i wszyscy będą chcieli uczyć się u pani w klasie. 

Nie, to nie o to chodzi. W obecnym świecie naprawdę może na poziomie podstawówki i dostawania się do liceum liczą się oceny, bo one są potem w systemie rekrutacyjnym. Ja dzisiaj przez cały...

Ale potem trzeba się dostać na studia.

Tak, ale dostanie się na studia to jest wynik maturalny. Oceny tutaj absolutnie się nie liczą. Liczą się umiejętności, które zostaną dziecku po szkole. Liczy się umiejętność krytycznego myślenia, analitycznego podchodzenia do zadań, zdobywania sponsorów na akcje społeczne. To się liczy. 

Ale teraz opowiada pani o idealnej szkole, o szkole wymarzonej, a nie tej prawdziwej. 

Chciałabym, żeby tak wyglądała nasza szkoła za parę lat i robimy wszystko jako superbelfrzy, żeby tak się stało.

Ale czy wakacje są naprawdę dobrym momentem na nadrabianie zaległości? To znaczy: czy należy uznać, że wakacje, to jest moment, kiedy zabieramy ze sobą książki, zeszyt i dzień po dniu pracujemy z dzieckiem, żeby nadrobić to, czego nie udało się nauczyć w ciągu roku?

Jeżeli dziecko ma poprawkę, a czasem tak się zdarza, to trzeba to robić i trzeba go wtedy uczyć rzeczywiście ogromnej konsekwencji w tym, że ta poprawka w sierpniu będzie i należy się z tym zmierzyć. Jeżeli nie zmierzyło się z tym przez cały rok, jeżeli jakiś przedmiot szczególnie - na przykład w mojej szkole matematyka - to jest bardzo trudny przedmiot, i często te poprawki są, to należy to robić w wakacje, oczywiście. Natomiast jestem zwolennikiem tego, żeby z dzieckiem coś zaplanować po otrzymaniu świadectwa, a potem dać mu czas na nicnierobienie. Na Boga, nie można się cały czas uczyć!

Nauczycielka to mówi. No tak, ale dlaczego tak wielu uczniów dzisiaj w Polsce musi korzystać z korepetycji - i w roku szkolnym, i w czasie wakacji?

No tego szczerze mówiąc nie wiem. Ja zawsze mówię swoim uczniom, że jeżeli będą się dobrze uczyli na moich zajęciach, to znaczy jeżeli będą robili to, o co ich proszę, to nie będą musieli korzystać z tych korepetycji. 

No tak, tylko przy oświatowym okrągłym stole słyszałem, że ponad połowa uczniów w Polsce chodzi na korepetycje.

Tak, dlatego że podstawy programowe są tak przeładowane, że nauczyciel bardzo często goni z materiałem, bo musi się zmieścić z podstawą programową. Jest z tego rozliczany. I wtedy robi materiał po łebkach. A dziecko słabsze nie zrozumie, nie ma szansy na to, żeby nadgonić to w czasie zajęć. Zwłaszcza, że niektóre klasy w niektórych szkołach mają po 33 osoby. Nie ma wtedy mowy o indywidualizacji nauczania. Taka szkoła byłaby idealna - gdzie mamy na przykład 15-20 uczniów. Ale tak się niestety nie dzieje.


No to o tej idealnej szkole mówią właśnie "Superbelfrzy". Tu wyjaśnijmy, bo nie wszyscy znają i wiedzą, o co chodzi. "Superbelfrzy", czyli społeczność edu-zmieniaczy, jak można przeczytać w internecie. Piszecie o sobie tak: staramy się oddolnie zmieniać oblicze nudnej i nieprzystosowanej do rzeczywistości edukacji. Czyli rozumiem, że to jest taka grupa bożych szaleńców, którzy wymyślili sobie, że zmienią polską szkołę, zreformują ją oddolnie, niezależnie od tego, co ktoś gdzieś tam w ministerstwie wymyślił.

Tak.

Szaleńcy.

Tak można powiedzieć. Sami siebie nazywamy edu-wariatami. To są ludzie, którzy zapalają bardzo dużą liczbę młodych osób, młodych ludzi swoim autorytetem, wiedzą, użyciem narzędzi cyfrowych, ale również takim podejściem budowania autorytetu przez to, że sami są ogromnymi pasjonatami tego, co uczą, co robią.

Wspaniale. I ci inni nauczyciele, którzy nie są edu-wariatami, patrzą na was z zachwytem, podziwem? Przyklaskują i myślą sobie: fantastycznie, idźmy tą drogą.

My bardzo dużo szkolimy. Na przykład za chwilę bardzo serdecznie zapraszam na konferencję "Inspiracje", na której występują występują superbelfrzy i można się zainspirować.

I wszyscy chcą się zainspirować?


Bardzo dużo osób chce.

I wszyscy chcą iść razem z wami. I nie ma takich, którzy patrzą na was wilkiem myśląc sobie: o nie, oni robią nam złą robotę. My też będziemy musieli za chwilę więcej pracować, więcej robić i bardziej będzie nam się chcieć.


Wie pan co, nigdy nie jest tak, że do ludzi, którzy coś robią, ktoś nie ma pretensji. Jeżeli nic nie robisz, nikt do ciebie nie ma o to pretensji, bo po prostu nic nie robisz. Natomiast wydaje mi się, że grupa "Superbelfrzy" to jest taka grupa, która stara się naprawdę zainspirować tymi działaniami, które są po prostu powszechne. Bardzo dużo "superbelfrów" występuje na różnorodnych konferencjach i ich działania są po prostu modelowe.