Miały być miliony dolarów na kontach, piękne apartamenty z widokiem na centra miast i dobrze prosperujące firmy. Amerykański sen dla wielu przerodził się jednak w amerykański koszmar. Kiedy pierwszy raz jechałem do USA, miałem w głowie opowieści zasłyszane w wielu miejscach. To były historie o tych, którzy pojechali do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Byłem ciekaw, jak dziś żyją ci, którzy podjęli ryzyko i przenieśli swoje życie Za Ocean. Może byłem naiwny, ale nie zobaczyłem morza luksusu...

Chciałbym wrócić do Polski, ale nie wiem jak…

Pana Waldemara spotykam w Chicago na słynnym Jackowie, tuż obok sklepu wymalowanego na biało-czerwono. Można tam kupić niemal wszystko w barwach narodowych. To właściwie Waldemar mnie zaczepia i szybko proponuje przejście na ty. Prosi o dolara na bułkę, jest brudny, ma podarte ubrania, czuć od niego alkohol. Przekonuje jednak, że nie jest alkoholikiem. Wypiłem, bo jestem zły na swojego szefa - mówi. Wszystko dlatego, że szef nie chciał wypłacić mu pensji. Polak oszukał rodaka - podkreśla pan Waldemar.

Pytam, skąd przyjechał. Odpowiada, że z małej wsi na wschodzie Polski. Szybko okazuje się, że Waldemar od dawna nie pracuje i jest po czterdziestce. Najpierw mieszkał z mamą, do której przyjechał. Ale mama zmarła. Wkrótce zaczęły się kłopoty, bo nie płacił czynszu, więc właściciel wyrzucił go na bruk. Waldemar ma podobno ojca w Polsce. Dlaczego więc nie wraca? Nie wiem czy ojciec żyje. Nie wiem, jak mam się z nim skontaktować - mówi i opowiada historię zagubionego notesu z numerami telefonów. Radzę mu, by udał się do konsulatu, ale Waldemar stwierdza, że nie wie, gdzie jest konsulat.

Sam nie wiem, czy faktycznie chce wrócić, czy chicagowska ulica stała się jego domem i sposobem na życie. W czasie rozmowy Waldemar wskazuje na dwóch starszych mężczyzn siedzących na progu polskiego sklepu sprzedającego alkohol. Popatrz, ci siedzą od rana do wieczora i piją - mówi z dezaprobatą.

Absolutnie nie twierdzę, że każdy Polak, który osiedlił się kiedyś w Ameryce, wiedzie takie życie jak pan Waldemar. Są tacy, którym się udało, którzy mają firmy albo dobrze płatną pracę, którzy żyją po prostu godnie. Jednak dla wielu rodaków Ameryka nie okazała się żadnym rajem, a tylko przysłowiowym cukierkiem lizanym przez szybę.

Poza tym kryzys sprawił, że część Polaków zdecydowała się na powrót do kraju. Dodatkowo podziały Polonii, kłótnie oraz często niemożliwość porozumienia się w najprostszych sprawach, nie zachęcały do walki o przetrwanie zapaści.

Greenpoint coraz mniej polski

Polonijna dzielnica Nowego Jorku, która jeszcze kilka lat temu tętniła życiem, zmienia swoje oblicze. Bliskość Manhattanu sprawiła, że sprowadzają się tam coraz bogatsi Amerykanie lub imigranci z innych państw. Nasi rodacy w poszukiwaniu oszczędności znajdują miejsce dla siebie w innych częściach USA lub wracają do kraju. O tym, jak zmienia się Greenpoint rozmawiałem z naszymi rodakami.

Opłaty za mieszkania są tak duże, że przekraczają możliwości emerytury. 1700, 1500, 1800 dolarów kosztuje mieszkaniu na Greenpoincie, a emerytury są w granicach 1200-1400 dolarów. A gdzie życie? Tu już Ameryka się skończyła - mówią Polacy mieszkający w Nowym Jorku.

Bilet w jedną stronę

Przedstawiciele polonijnych agencji turystycznych przyznają, że w ostatnim czasie sprzedają dużo więcej biletów w jedną stronę. Polacy wyjeżdżają z USA, bo w kraju z blisko 10-procentowym bezrobociem coraz trudniej znaleźć pracę. Do tego nielegalni imigranci mają niewielkie szanse na zalegalizowanie swojego pobytu - przekonuje mnie Kamila Mucha z polonijnego biura podróży na Greenpoincie.

Mówią, że może kiedyś wrócą, ale już niekoniecznie. Już chcą do Polski wracać. Mówią, że Ameryka się kończy. Sprzedaję więcej biletów w jedną stronę niż w poprzednich latach. Widać, że jednak ludzie się przeprowadzają. Niektórzy pakują wszystko, co się da. Inni mówią, że za te pieniądze można sobie coś kupić, zamiast płacić za przesyłki - tłumaczy.

Polskie firmy padają jak muchy

Jak przekonują Polacy, z którymi rozmawiam, wielu naszych rodaków wraca do Polski lub szuka dla siebie miejsca w którymś z europejskich państw. Ubywa też polonijnych firm. Upadają, bo ich klientami byli głównie Polacy. Mój kolejny rozmówca to właściciel baru w New Jersey.

Greenpoint to było przecież polskie małe miasteczko. To samo się dzieje w Linden, to samo dzieje się w Chicago i wszędzie. Nie ma pracy i nie ma po co przyjeżdżać. Po drugie - Europa jest otwarta i są lepsze szanse. Po trzecie - dlaczego ktoś ma przyjeżdżać do Stanów Zjednoczonych, jeżeli będzie traktowany jako nielegalny imigrant? Ja od 1983 roku jestem w Stanach Zjednoczonych i jeszcze nie przeżyłem takiej recesji jak teraz jest - mówi przedsiębiorca.

Są jednak i tacy, którzy uważają, że nadal jest szansa na amerykański sen. Leszek Sadowski, polonijny biznesman, właściciel gazety oraz agencji reklamowej przekonuje mnie, że najważniejszy jest pomysł i jego konsekwentna realizacja.