Kiedy Arek Milik będzie zastanawiał się nad terminem pierwszych treningów, równolegle ruszać będą Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu. Atmosfera wokół nich gęstnieje za sprawą Kim Dzong Una, który coraz śmielej poczyna sobie w - na razie słownej - wojence ze Stanami Zjednoczonymi. Problem w tym, że w tych przepychankach obrywa się sąsiadowi. To południowokoreański Pjongczang wychodzi na tym na razie najgorzej, bo impreza może stracić na prestiżu, jeśli wycofają się z niej niektóre reprezentacje. ​A takie plany już są.

W zeszłym tygodniu francuska minister sportu zadeklarowała, że reprezentacja trójkolorowych nie poleci do Korei Południowej, jeśli bezpieczeństwo sportowców nie będzie zagwarantowane. Laura Flessel jest pierwszym politykiem, który dopuścił możliwość rezygnacji reprezentacji swojego kraju z udziału w igrzyskach. Później na podobną deklarację odważyli się Austriacy. Szef tamtejszego komitetu - Karl Stoss przyznał, że nie wyklucza takiego scenariusza. Jeśli sytuacja się zaostrzy, Austriacy zostaną w domu.

Dziś o swoich obawach głośno powiedziały norweskie biegaczki narciarskie. Wioska olimpijska jest zlokalizowana w odległości zaledwie 70 kilometrów od granicy z Koreą Północną, więc jeżeli stwierdzę, że sytuacja jest niepewna i poczuję nawet najmniejsze zagrożenie, to pozostanę w domu - powiedziała trzykrotna mistrzyni świata Astrid Uhrenhold Jacobsen w rozmowie z kanałem telewizji TV2. Norweska federacja odpowiedziała błyskawicznie, że nikogo nie będzie do wyjazdu zmuszać.

Co na to Polacy? Z naszych, o ile wiem, to na razie nikt się niczego nie obawia, ale zaciekawiło mnie stanowisko ministerstwa sportu. "A co jeśli?"

I z takim pytaniem zwróciłem się do resortu, którego pracownicy nad odpowiedzią zastanawiali się 3 dni! W poniedziałek nie było ministra w Warszawie, a przez telefon o tak ważnych sprawach rozmawiać nie będzie. We wtorek było posiedzenie rady ministrów - więc milczenie jest zrozumiałe. Dziś milczenie zostało przełamane. Monitorujemy sytuację - usłyszałem w słuchawce miły głos pani rzecznik. Jednak jak wygląda taki monitoring? Kto decyduje o tym, czy jest bezpiecznie? I co musi się stać, żeby stwierdzić, że bezpieczeństwo polskich sportowców jest zagrożone? Odpowiedzi na te pytania nadal nie uzyskałem.