Wieczorem spotkanie z San Marino. Piłkarze meczem z Ukrainą odarli nas ze złudzeń. Miłośnicy piłki ślęczą nad statystykami - porównują, sprawdzają, liczą. Jest źle - wiadomo. Taki już jest ten nasz futbol, pełen wzlotów i upadków. Oto taki mój subiektywny przegląd historycznych zwycięstw i porażek w ostatniej dekadzie. Kolejność chronologiczna. Wziąłem pod uwagę tylko mecze o punkty.

Największe wpadki:

1. Nie mogę się oprzeć. Miała być ostatnia dekada, ale to siedzi we mnie dość głęboko. Rok 1999, mecz z Luksemburgiem. Męczarnie i wygrana 3:2.

Wtedy jako dość młody kibic myślałem, że to nierealne, ale jednak. Wygrywaliśmy 3:0, ale rywale wbili nam dwie bramki i było groźnie. O ile mnie pamięć nie myli, ekspertami w TVP byli wtedy Jerzy Engel i Paweł Janas. Obaj musieli wyciągnąć wnioski, bo jak przejęli kadrę, osiągali lepsze wyniki od Janusza Wójcika. No ale rozumiem... Co to za wpadka, skoro wygraliśmy...

2. Znów troszkę więcej niż 10 lat temu. W Korei. Z Koreą na mundialu.

Mieliśmy być wyżsi, silniejsi i lepsi. Byliśmy tylko wyżsi. Lepsi, szybsi, sprawniejsi byli oni. Nawet sędziowie byli na tych mistrzostwach po ich stronie.

3. Po mundialu miało być lepiej, a przegraliśmy na Legii z Łotwą.

To był ten krótki epizod Zbigniewa Bońka w fotelu selekcjonera. Krótki i niezbyt udany.

4. I znów mundial, tym razem u naszych zachodnich sąsiadów. Porażka z Ekwadorem była przykra, ale to Niemcy wbili nam gola niemalże tuż przed gwizdkiem sędziego.

Szkoda. Irek Jeleń grający od pierwszej minuty był wtedy szybszy od wprowadzonego w po przerwie Odonkora - ponoć najszybszego w niemieckiej kadrze. A może było na odwrót. Nieważne.

5. Klamry "Ery Beenhakkera", czyli porażki z Finlandią i Słowenią, a w międzyczasie klęska w Belfaście i słabe Euro 2008.

Miał Beenhakker kilka świetnych meczów - o nich poniżej - ale miał i wpadki. Eliminacje zaczął od przykrej porażki z Finami, później się pozbierał, awansowaliśmy na Euro, tam oczywiście nic nie zdziałaliśmy. Później chcieliśmy jechać do RPA, ale w Belfaście zaliczyliśmy przypadkową, smutną bramkę samobójczą autorstwa Michała Żewłakowa, a kilka miesięcy później naszą bezradność obnażyli Słoweńcy, którzy później w Południowej Afryce bawili się całkiem nieźle.

Wielkie zwycięstwa:

1. Zacznę od tego nad USA na mundialu w 2002 roku. Po długiej nieobecności na wielkich imprezach, po dwóch porażkach, wygrana nad Amerykanami, dwie bramki już na początku meczu (skąd my to znamy...) - pokazaliśmy, że jednak coś tam potrafimy. To znaczy: zmiennicy pokazali, bo Jerzy Engel w końcu postanowił zmienić skład.

2. Marsz Pawła Janasa na mundial w Niemczech.

Anglicy nas dwa razy ograli, ale minimalnie po 2:1. Poza tym zbieraliśmy punkty koncertowo - z Austrią, Walią, Azerbejdżanem czy Irlandią Północną - u siebie i na wyjeździe. Bez różnicy. Ta drużyna miała styl i była skuteczna.

3. 4 punkty zdobyte na Portugalii za Beenhakkera.

Po takim sobie początku Holendra wielkie przełamanie w Chorzowie i dwa gole Smolarka. Co to była za radość. Rok później w Lizbonie w paszczy lwa remis 2:2 dzięki bramce Krzynówka w końcówce. Umieliśmy wtedy walczyć z zębem.

4. Hat-trick Smolarka z Kazachstanem i dwie bramy z Belgią.

To była jesień... Nie tak długo po remisie w Portugalii wielkie emocje w Warszawie. Awaria światła, gol rywali przed przerwą, ale ogrywamy Kazachów, a chyba miesiąc późnej w Chorzowie dajemy łupnia Belgom i mamy to upragnione Euro, zepsute przez Howarda Webba, bo przecież nie przez piłkarzy.

5. Czesi ograni, znów za Beenhakkera.

To już eliminacje nie do Euro 2008, ale do mundialu 2010 i ostatnie zwycięstwo biało-czerwonych nad znanym rywalem. 2:1 w Chorzowie.

Wnioski? Co by nie mówić, najwięcej emocji budził Beenhakker. Od zera do bohatera i z powrotem do zera. Dużo radości dała nam kadra w okresie Janasa, a i Engelowi zawdzięczamy sporo dobrych wspomnień.

Zespół Fornalika epickich zwycięstw jak dotąd nie odnosił, ale już we wpadkach można by jeden mecz umieścić...