Dauha to praktycznie nowe miasto. Nie będę tutaj przynudzał o przyznaniu praw miejskich, bo to i tak nieistotne. Właściwie wszystko, co ma tutaj kilka lat, można już uznać za stare. Tu nie buduje się biurowców czy wieżowców. Tu buduje się od razu całe dzielnice.

Dauha to z pewnością nie jest projekt ukończony. To projekt ciągle modernizowany. Pospacerowałem sobie po nowiutkiej dzielnicy biznesowej. Lśniące wysokościowce dumnie odbijają promienie słońca, tuż obok 7-kilometrowa nadmorska promenada. Obok szerokie, trzypasmowe ulice. Wpompowano w ten fragment miasta pewnie miliardy petrodolarów. Wszystko to jednak wygląda niemal jak wydmuszka. Wrażenie, nie do końca błędne, jest takie, jakby wszystkie te budynki były albo gigantycznymi makietami, albo były puste w środku. Co prawda, spacerowałem w dniu wolnym od pracy, co z pewnością takie wrażenie tylko spotęgowało, ale nie było to tętniące życiem "finansowe city".

Same wieżowce o fikuśnych kształtach wyglądają jednak imponująco. Właściwie nie ma żadnej miary, żeby porównać je z polskimi drapaczami chmur. Tylko kilka stojących np. w Warszawie łącznie z, powiedzmy, Żaglem Libeskinda to architektoniczna druga liga. Tu mamy ekstraklasę.

Zachodnia Zatoka - bo tak nazywa się ten fragment miasta - to siedziba wielu ambasad, mamy też drogie galerie handlowe i równie drogie i ekskluzywne hotele. To właśnie z uwagi na wysokie ceny spora część powierzchni biurowej w tym miejscu stoi po prostu pusta i niewykorzystana. Powstają jednak kolejne wysokościowce, budowane są też parki. Bo w przypadku tutejszego klimatu, deficytu wody itp. trzeba chyba mówić właśnie o budowaniu parków.

Dzielnica biznesowa robi też ogromne wrażenie po zmroku. Wszystkie budynki są oświetlone, co podobno wygląda niezwykle imponująco, szczególnie z dalszej perspektywy. Przyznam, na obejrzenie tego nie miałem jeszcze czasu, ale chętnie to nadrobię. Zresztą w Dausze mimo wszystko jest jeszcze coś do zobaczenia. I zapewne jeszcze na jakiś spacer sobie wyskoczę.

A na koniec wrócę jeszcze do spaceru nadmorską promenadą. Wszystko pięknie - chodnik wzdłuż wody, bryza, trawniki pełne ludzi z koszami piknikowymi, dzieciaki korzystają z nadmorskiego wiatru i puszczają latawce. Tylko dlaczego na przestrzeni kilku kilometrów była zaledwie jedna kawiarnia i jedna restauracja? Turystyka ma więc jeszcze spore perspektywy rozwoju. W Katarze jednak stawiają w największej mierze na turystę z grubym portfelem, a ten może napić się kawy w hotelu na prywatnej plaży i zjeść w restauracji na 40. piętrze hotelu z widokiem na całe miasto. Może to wyjaśnia deficyt punktów gastronomicznych?