Oglądanie kolarstwa sprawia mi przyjemność. Szczególnie największe wyścigi, transmitowane wręcz z przepychem - helikoptery, motocykle.

Wszędzie kamery - ucieczka, pogoń, peleton. Wszystko można śledzić na bieżąco. Do tego piękne widoki - choćby na Giro d'Italia czy podczas Tour de France. Z jaką frajdą oglądałem Tour de Pologne, kiedy podczas jednego z etapów peleton przejeżdżał tuż obok restauracji prowadzonej przez moich przyjaciół. Ile można się dowiedzieć o zabytkach - francuskie zamki, włoskie miasteczka, wspaniałe góry. Oczywiście są jeszcze kolarze, którzy nadludzkim wysiłkiem pokonują górskie szczyty zjeżdżają na złamanie karku, balansują na rowerze jadać kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. Na finiszowych metrach nie raz się zastanawiam jak oni to robią, że mimo takiej prędkości i takiego ścisku nikt się nie przewraca.

Kolarstwo cieszy się popularnością, bo po pierwsze dobrze się ogląda, a po drugie nie tak trudno zostać nowym Lancem Armstrongiem. Wystarczy kupić rower i już można zrobić własny etap - będzie wolniej, będzie krócej ale będzie przyjemnie. Tyle tylko, że wielcy idole coraz częściej okazują się nic niewartymi oszustami i niedługo szanujący się kibic oglądając wyścig będzie patrzył tylko na krajobrazy, bo zawodników wstyd będzie oglądać. Kolejni wielcy zwycięzcy okazują się wielkimi przegranymi. Alberto Contador zawieszony - podwyższony poziom clenbuterolu miał podczas zeszłorocznej Wielkiej Pętli aż czterokrotnie. Ponoć przypadek, kara zawieszenia tylko rok, Hiszpan czuje się niewinny, ale jeśli startuje się w dyscyplinie, która w ostatnich latach jest na świeczniku właśnie z powodu dopingu powinien był uważać jeszcze bardziej.

Inny wielki - Ricardo Ricco osiągnął już szczyt głupoty, choć głupota wydaje się być słowem zbyt pobłażliwym. Mało mu było jednej dyskwalifikacji, dalej chciał kozaczyć i o mały włos się nie przekręcił. Przetoczył sobie krew, którą przez ponad trzy tygodnie trzymał w lodówce. Odratowano go w szpitalu, choć jego stan był krytyczny. Mało pochlebną Nagrodę Darwina miał niemal w kieszeni. W wyścigu najpewniej już nigdy go nie zobaczymy. Jako dopingowy recydywista dostanie dożywotnią dyskwalifikacje. Ricco nie uniknie także odpowiedzialności karnej - grozi mu od trzech miesięcy do trzech lat więzienia.

Zapewne kolejny wielki kolarski wyścig będą w miarę możliwości oglądał, ale już z przymrużeniem oka, bo obecnie w zawodowe kolarstwo ciężko uwierzyć nawet mimo szczerych chęci. Ale chyba najgorszy jest w tym wszystkim brak szacunku dla własnego życia. Tego w kolarzach-oszustach nie ma za grosz. A podobno sport to zdrowie...