Wolny dzień w mistrzostwach świata piłkarek ręcznych wykorzystałem na szybkie zwiedzanie miasta. Zresztą podobnie jak nasze szczypiornistki, które też miały wybrać się na kawę lub zakupy - a może nawet i jedno i drugie. Poniżej moich kilka spostrzeżeń.

Kiedy Justyna Kowalczyk wygrywała w Asiago, a Jan Ziobro szalał w Engelbergu, ja szalałem na ulicy Kniazia Michała. To popularna ulica pełna sklepów, ulicznych grajków i straganów z pamiątkami - oczywiście takimi samymi, jak wszędzie. Idąc prosto, można dojść do twierdzy Kalemegdam. To świetny punkt widokowy, dookoła rozciąga się park - pełen spacerujących mieszkańców miasta i turystów - także tych grających np. w szachy. Tuż pod murami twierdzy mamy też tak bliskie memy sercu tereny sportowe - boiska do koszykówki czy korty tenisowe. W obrębie murów małe muzeum sprzętu wojskowego. Armaty, małe czołgi. Wszystko, czego żołnierska dusza pragnie.

Odwiedziłem też pełną lokalnych knajp ulicą Skadarską. Skusiłem się na pljeskavicę i całkiem dobrą tradycyjną zupę. Tak naprawdę już na wejściu "kupił" mnie kelner.

- Skąd pan jest?

- Z Polski.

- Polska... Wiem... (i tu następuję piękne polskie przekleństwo)

Także jak widać polska myśl i polska mowa dotarła do Serbii.

Jedno tylko dziwi mnie w tym mieście niezmiernie. Otóż nie można przejść ulicy na drugą stronę na jednych światłach. Zawsze kiedy dochodzi się do połowy jezdni, po drugiej stronie pali się już czerwone. Miejscowi są chyba przyzwyczajeni, bo po prostu patrzą czy coś jest wystarczająco blisko, by ich przejechać. Jeśli nie, po prostu wchodzą na jezdnię.

Zapraszam was na wirtualny spacer po Belgardzie - udało mi się zrobić kilka zdjęć.