"Największa podatkowa kradzież w historii Europy". "Miliardy euro wyciągnięte z państwowych kas". To cytaty z zachodnioeuropejskich mediów. Kilka dni temu, o aferze nazwanej "cum-ex files" mogliście dowiedzieć się ogólnikowo również z mediów w Polsce. To była informacja z zagranicy. Nie dowiedzieliście się jednak, że dziennikarskie śledztwo kilkunastu renomowanych redakcji wskazuje, że ta afera może dotyczyć również... Polski.

Prywatne odrzutowce i wysepki na ciepłych morzach, ekskluzywne jachty i luksusowe apartamenty na najwyższych piętrach wieżowców. Superbogacze kupują je częściowo za... Wasze pieniądze. Za kasę którą, zapłaciliście w podatkach za nich, bo ich doradcy potrafią podatki omijać.

Autorzy śledztwa, przeprowadzonego przez dziennikarzy kilkunastu europejskich redakcji, podają, że przeprowadzili prowokację przypominającą scenariusz sensacyjnego filmu, a także przejrzeli 180 tysięcy stron dokumentów. Jak twierdzą, mają dowody na to, że bardzo bogaci klienci siatki prawników i speców od finansowej inżynierii, uzyskali w ciągu kilkunastu lat dziesiątki miliardów euro nienależnych im podatkowych ulg. Upraszczając, wyciągnęli z państwowych kas pieniądze, zapłacone przez miliony biednych podatników, ściganych przez równie biednych urzędników podatkowych za każdy błąd w PIT.

To pieniądze, które zamiast na rezydencje, biżuterię i samochody z limitowanych edycji, mogły trafić na szpitale, szkoły, uczelnie, przedszkola, drogi, czy pomoc społeczną.

Według szacunków dziennikarskiej grupy, w której uczestniczyły m.in. redakcje Thomson Reuters, La Repubblica, Le Monde czy Die Zeit, dzięki wykorzystaniu arbitrażu dywidendowego, czyli obrotu papierami wartościowymi w czasie wypłaty związanych z nimi zysków, uzyskano nienależne korzyści finansowe o wartości co najmniej 55 miliardów euro, z czego większość pochodziła z państwowej kasy Niemiec.

Dla zobrazowania skali wyłudzeń: to odpowiada kosztowi polskiego programu 500 plus przez 10 lat albo polskich wydatków na szkolnictwo przez ponad dwa lata. Albo inaczej: każdy z pół miliarda mieszkańców Unii Europejskiej zapłacił na te zwroty dla bogatych 500 złotych w swoich podatkach.

Jak działa diabelska machina?

Cum-ex, to nazwa zaczerpnięta z żargonu magików inżynierii finansowej. Pochodzi od łacińskich słów "z"-"bez". Ten termin oznacza w uproszczeniu mechanizm szybkiego obrotu papierami wartościowymi w czasie wypłaty związanej z nimi dywidendy. Dywidendy obłożone są tzw. podatkiem u źródła. W różnych krajach regulacje i stawki są różne, a kraje Unii wiążą umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania. Mechanizm pozwala nie tylko nie płacić podatku, ale też uzyskiwać nienależne jego zwroty i to nawet w kilku krajach jednocześnie.

Według niemieckiej prokuratury siatka bankierów i prawników w tym celu wykorzystywała przez lata luki w prawie oraz brak właściwego przepływu informacji podatkowej między krajami. Śledcza grupa dziennikarzy twierdzi zaś, że zdobyła dowody na to, że ta "diabelska maszyna" do pomnażania pieniędzy wciąż działa.

Dzięki radom tzw. sygnalisty, skruszonego uczestnika procederu, dwaj dziennikarze mieli zyskać zaufanie siatki, podając się za spadkobierców niemieckiej fortuny stalowej.

Udawaliśmy niemieckich spadkobierców miliardowej fortuny. Do nawiązania kontaktu użyliśmy firmy zarejestrowanej dziesięć lat temu w raju podatkowym - mówi mi jeden z dziennikarzy. Potem po prostu staraliśmy się zachowywać i wyglądać jak bardzo bogaci inwestorzy, choćby wynajmując na spotkanie drogi apartament w Londynie.

Na spotkaniu, zorganizowanym w najwyższym wieżowcu w Unii Europejskiej, udawani miliarderzy mieli uzyskać propozycję skorzystania z finansowej usługi, która miała im dać kilkadziesiąt procent zwrotu. Bez ryzyka, bez wysiłku, chociaż oczywiście za opłatą dla siatki złożonej z prawników i bankierów.

O jakich bankierów chodzi?

Według zachodnich mediów w śledztwie niemieckiej prokuratury dotyczącym procederu cum-ex przewijają się nazwy z pierwszej światowej bankowej ligi: Deutsche Bank, Commerzbank, Warburg, JPMorgan, Meryll Lynch, Morgan Stanley, UBS, BNP Paribas i Santander.

Prokuratorzy w ostatnich dniach przeszukiwali bankowe biura w Niemczech i zabezpieczali dokumenty. Władze banków albo nie komentują sprawy albo zapewniają, że nie wiedziały o procederze i że będą w współpracować z prokuratorami. Pełną współpracę deklaruje choćby bank Santander, który prowadzi interesy również w naszym kraju, przeprowadzając właśnie efektowną kampanię rebrandingu, czyli zmiany nazwy kupionego przed siedmioma laty BZ WBK.

Polski oddział co najmniej jednego międzynarodowego banku zaangażowany był w uzyskiwanie ulg od niemieckich władz podatkowych -  twierdzi tymczasem Frederik Richter, jeden z dziennikarzy którzy zorganizowali prowokację.

Na moją prośbę o podanie nazwy tego banku odpowiada, że na to jest za wcześnie. Połowa z wymienionych banków ma od jakiegoś czasu oddziały w Polsce.

Czy stracili na tym też polscy podatnicy?

W Polsce od wielu miesięcy słyszymy o uszczelnianiu podatków, a dokładniej o tym że udało się ograniczyć proceder wyciągania z budżetu nienależnych zwrotów podatku VAT. To była walka ze średniakami. Teraz czas na wielkich. Władze zapowiadają, że przychodzi czas na uszczelnienie systemu podatku od firm. Zastrzegają, że to będzie trudniejsze, bo przeciwnikami będą tym razem najlepsi prawnicy, zatrudniani przez wielkie, międzynarodowe firmy.

Jeden z najbardziej szanowanych specjalistów od podatków w Polsce mówi mi wprost, że to będzie bardzo nierówna walka, bo politycy nie ma pojęcia, jak działa globalny system finansowy, a doświadczeni specjaliści, którzy mogliby zrozumieć międzynarodowe pułapki i odpowiednio uszczelnić system podatkowy, wolą pracować w bankach albo kancelariach.

Wróćmy jednak do afery, bo jak się dowiedziałem - wspomniane dziennikarskie śledztwo wskazuje, że sprzedawcy mechanizmu cum-ex oferowali superbogatym klientom wykorzystywanie również polskiego budżetu.

Dysponujemy dowodami na to, że sprzedawcy cum-ex oferują inwestycje oparte na zwrotach podatkowych w szeregu krajów, w tym w Polsce. Udało nam się to uzyskać podczas naszej tajnej operacji w Londynie - twierdzi Frederik Richter.

Czy możliwe, że polscy podatnicy również stracili na tym procederze? O jakie sumy może chodzić?

Zapytane o to Ministerstwo Finansów twierdzi, że nasze przepisy są szczelne, różnią się od zachodnioeuropejskich i gwarantują bezpieczeństwo państwowej kasy. Jak tłumaczy specjalizujący się m.in. w podatkach międzynarodowych wiceminister Filip Świtała: Wstępna analiza prowadzi do wniosku, że tego typu wyłudzenia oparte o strukturę tzw. "cum-ex" są w Polsce systemowo niemożliwe.

Jednocześnie wysoki urzędnik resortu przyznaje, że nieprawidłowości nie można wykluczyć, o ile w grę wchodziłyby nieuczciwie wystawione dokumenty. Ale to byłoby fałszerstwo - podsumowuje.