Drzemka jest bardzo prostym sposobem skokowego zwiększenia u pracowników: kreatywności, zdolności do logicznego myślenia i przyswajania informacji. W Światowy Dzień Drzemki w Pracy pracodawcy powinni zastanowić się, czy im się to... opłaci.

Według badaczy snu ludzie śpią coraz mniej. W zachodnim świecie od jednej czwartej do jednej trzeciej ludności śpi średnio mniej niż sześć godzin, czyli o dwie godziny za mało. Po Stanach Zjednoczonych codziennie snuje się średnio 60 mln niedospanych ludzi.

Ekonomiści wyliczają, że związane z tym straty w gospodarce amerykańskiej idą w dziesiątki mld dolarów rocznie. Nie należy się temu dziwić, skoro najwyraźniej bardzo nie doceniamy spustoszenia, które sieje w naszych mózgach niewyspanie. Nie doceniamy, mimo że drogę wskazali nam geniusze z przeszłości: po południu drzemali przecież m.in. Einstein, da Vinci, Edison i Tesla.

Według pochodzącego z Liverpoolu, a pracującego m.in. na Harvardzie neuropsychologa profesora Matthew Walkera, senność jest w USA przyczyną znacznie większej liczby wypadków drogowych niż alkohol i narkotyki razem wzięte. Jest to o tyle zrozumiałe, że niespanie przez dobę upośledza już mniej więcej tak samo, jak promil alkoholu we krwi, a to - przypomnę - dwa razy więcej niż polski limit, którego przekroczenie może się skończyć dwuletnią odsiadką w więzieniu.

Nie rozważajmy jednak, na ile sensowne są przepisy drogowe i nie zastanawiajmy się nad tym, że nie dosypiając narażamy nie tylko siebie, ale też innych. Wróćmy do sprawy opłacalności drzemki. Takie spanko po południu przede wszystkim poprawia ogólny stan zdrowia, co dla pracodawcy oznacza mniej zwolnień lekarskich wśród pracowników. Przede wszystkim jednak zatrudniony jest wydolniejszy w godzinach pracy.

Pracownik po drzemce ma niższy poziom kortyzolu, który upośledza funkcje poznawcze oraz adrenaliny, która skłania do walki i ucieczki, tym samym szkodząc skuteczności pracy w zespole.

Doktor Helena Martynowicz, kierownik laboratorium snu Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, mówiła w rozmowie z reporterem RMF FM Mateuszem Czmielem, że taka drzemka przynosi całą listę efektów pozytywnych, nie tylko z punktu widzenia zdrowia, ale też interesu pracodawcy: Zmniejsza ryzyko zawału, udaru, zaburzenia rytmu serca, zwiększa zdolności motoryczne i poznawcze, poprawia efektywność. Z punktu widzenia pracodawcy warto robić pokoje snu i pozwalać pracownikom spać w ciągu dnia.

Warto - w sensie dosłownym, finansowym. Zatrudniony nie będzie co prawda pracował przez pół godziny, ale jego efektywność zwiększy się na tyle, że wykona w sumie prace o większej wartości, niż gdyby drzemki sobie nie uciął.

W krajach wysoko rozwiniętych - wzorem Hiszpanii czy Włoch - wprowadza się więc w pracy sjestę - w biurach w Stanach Zjednoczonych, Japonii, Skandynawii, ale też w Chinach powstają "nap roomy", czyli pokoje drzemki. Uprawnia się w nich tzw. "power nap", potężną, ale krótką drzemkę. Zdaniem ekspertów, takie wyłączenie mózgu winno trwać od kwadransa do dwudziestu minut, bo dłuższa drzemka oznacza wejście w fazę snu, która nie zwiększy tak wydajności.

Według specjalistów od zasobów ludzkich, w modelu pracy stosowanym w Polsce, uważa się spanie w pracy za wymysły kreowane raczej przez modę niż rachunek ekonomiczny. Ale spece od HR zauważają, że ten trend, oparty o wyniki badań, już dociera do Polski. W biurach pojawiają się pokoje relaksu, gdzie pracownicy mogą nie tylko pograć w ping ponga albo gry, ale również położyć się.